Album „Lullabies in a car crash” to debiut solowy gitarzysty związanego z zespołem Airbag, ale także udzielającego się na płytach innego, zbliżonego nastrojowo do twórczości Airbag norweskiego muzyka Sindre Hunsbedt. Gdyby ktoś mi to włączył,  powiedzmy jeszcze -  3, 4 lata temu – bez wątpienia spudłowałbym podając jako kolejny album X - wcielenia projektu Stevena Wilsona. A tu proszę  - gitarzysta Airbag wypłynął ni stąd ni z owąd z solową produkcją, która ….  śmiało mogłaby być kolejnym albumem Airbag. 

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż Bjorn Riis śpiewa i gra, tworzy i pisze teksty przy współudziale kolegów z Airbag.  Ale moje pierwsze skojarzenie nie padło na norweski zespół.  Słuchając krążka miałem wrażenie iż oto Porcupine Tree nagrało nowy, lepszy „The Sky Moves Sideways” –  i w tym porównaniu nie ma nawet odrobiny przesady.

6 kompozycji, wyraźnie utrzymanych w stylu floydowskim, przy którym nawet głos Bjorna Riisa brzmi niczym młodsza wersja Davida Gilmoura.  I choć wszyscy doskonale wiedzą iż ten styl wcale nie jest obcy Airbag, o tyle zaskakuje przesyt tego neofloydowskiego brzmienia i generalnie klimat na solowej płycie muzyka.  Otwierający „New Day”  jest trochę  jak „Signs of life”, wprowadzający utwór  do „Momentary laps of Reason” –  z tym, że melodia to plamy klawiszowe ze staccato na gitarze. Sam „Stay Calm” nie wiem dlaczego cały czas brzmi dla mnie jakby to było zaśpiewane przez Yogiego Langa z RPWL. Nie da się ukryć, iż zarówno RPWL jak i Airbag czerpią całymi garściami z twórczości Pink Floyd. Właściwie to „Stay Calm” nieustannie kojarzy mi się z utworem „Roses”.

I w sumie mógłbym zakończyć opis albumu w tym miejscu, faktycznie – „Disappear” brzmi jak lepsza wersja The Sky …  po czym przez "Out Of Reach" płynnie przechodzi do "The Chase" (znów The Sky …. ),  gdzie prócz typowych dla stylu plam są riffy, pejzaże gitarowe , mellotron, flet …   Tylko brakuje londyńskiej budki telefonicznej na okładce.  Kończący album, trzynastominutowy „Lullaby in a car crash” to już kwintesencja floydowskiej pozycji z pryzmatem na okładce.

To bardzo ciekawie brzmiący album, przypominający nam to, co znamy w najlepszym wydaniu – najpiękniejsze brzmienia jakie nam się kojarzą z muzyką Pink Floyd, Porcupine Tree no i oczywiście Airbag.  Długie  plamy klawiszowe, przepastne i emocjonujące solówki gitarowe i zmiany nastrojów, to kołyszące brzmienie – za które czy to „ciemna strona księżyca” czy „The Sky Moves Sideways” zdobyły tak mocno uznanie u całej rzeszy fanów. Album jest jak opowieść dopisana do istniejącego uniwersum, którego początek dali Floydzi – nieprzypadkowo zresztą, Steven Wilson oraz Pink Floyd należą do wspomnianych inspiracji artysty, zaś słuchając tego albumu ma się wrażenie iż Riis nagrał hołd dla swoich idoli. I trzeba to przyznać – w tej roli wyszło mu to rewelacyjnie.  Dodam – płyta wydana także na krążku vinylowym.

Zresztą – co będę opisywał. Wejdźcie na stronę artysty i posłuchajcie sami.