W zasadzie mógłbym być nieco uszczypliwy wobec Bjørna Riisa i jego nowej płyty. Bo choć ten znany z Airbag przesympatyczny muzyk zawsze zapowiada jakieś delikatne zmiany na swoich kolejnych wydawnictwach, ostatecznie przynoszą wszystko to, z czego go doskonale znamy. Czy to źle? Nie, bo muzyka którą tworzy od lat jest najzwyczajniej piękna i ma niezaprzeczalny urok. A gdy tylko weźmiemy pod uwagę fakt, że na nowy album Airbag (wszak stylistycznie pokrewny, co nie powinno dziwić, gdyż głównym kompozytorem jest tam... Riis) czekamy już 3 lata, wydawnctwo to powinno tylko cieszyć.
Album ma premierę dokładnie dziś i zawiera ponad pięćdziesiąt minut nowej muzyki wpisanej w sześć epickich, długich w większości, kompozycji. Rzecz jest kontynuacją wydanego w 2018 roku mini albumu Coming Home i na swój sposób konceptem skupionym wokół tematu trudnych ludzkich relacji. Ponadto napisana została jako dialog między dwiema osobami.
Całość zaczyna kompozycja When Rain Falls zainaugurowana dźwiękami... padającego deszczu. Ten błogi klimat początkowej zadumy i nastroju zostaje jednak wkrótce skutecznie skontrowany ciężkim, masywnym jak na Riisa, wręcz walcowatym riffem. Póżniej wszystko jednak wraca do normy. Oniryczna forma wokalna i ładne, firmowe solo Bjørna na gitarze pięknie buduje nastrój melancholii. A skoro o mocniejszych fragmentach tu wspomniałem. Nie jest ich tu zbyt wiele. Mamy agresywny wybuch gitary w najdłuższym (trwającym prawie kwadrans) i rozbudowanym Stormwatch i, też chwilowo zaakcentowaną, ostrą gitarową figurę w promującym album dosyć żywym Icarusie, nawiązującym tematycznie do słynnego mitu. Ale to w zasadzie ginie w dominującej niespiesznością atmosferze. We wszechobecnej oniryczności i swoistym muzycznym transie budowanym z każdą minutą kompozycji.
Riis jak zwykle nie zawodzi swoimi solowymi popisami (np. This House) oraz ciekawymi, spokojnie snującymi się melodiami. Wszystko kończy zwięzły i krótki, ambientowy w swoim wyrazie Epilogue. Dobre podsumowanie płyty na zadumane wieczory, najlepiej te jesienne.