Siedemnaście Mgnień Wiosny – odcinek XII.
Zdawać by się mogło, że Weather Report w składzie Zawinul-Shorter-Pastorius-Erskine-Thomas Jr., scementowany pracą nad „Night Passage” i koncertami – włącznie z niezwykle efektowną i gorąco przyjętą tak przez publiczność, jak i krytyków trasą koncertową wiosną 1981 – osiągnął wreszcie etap pełnej stabilizacji tak personalnej, jak i artystycznej (po paru gorzej przyjętych albumach, „Passage” znów oceniano wysoko). No cóż, nic nie może przecież wiecznie trwać…
Jaco Pastorius był na scenie bodaj najbardziej przykuwającym uwagę elementem zespołu: niezwykle dynamiczny, ruchliwy, skaczący po całej scenie, wyczyniający z gitarą basową różne cuda na wzór Hendrixa (granie całą ręką, granie na gitarze wiszącej za plecami), znany był również z ekstrawaganckiego, równie (czy nawet bardziej) nieobliczalnego zachowania poza sceną. Dopiero w na początku lat 80. kompani z zespołu zaczęli sobie zdawać sprawę, że to ekscentryczne zachowanie ma znacznie bardziej nieprzyjemne podłoże. Przed dołączeniem do Report Pastorius raczej stronił od alkoholu i narkotyków, ale podczas koncertów z zespołem zaczął jednego i drugiego używać coraz więcej, co tylko pogłębiło problem. Pod koniec 1982 zdiagnozowano u niego chorobę dwubiegunową; jak potem stwierdzono, pewne jej objawy Jaco wykazywał jeszcze zanim dołączył do zespołu, a w miarę czasu problemy coraz bardziej się pogłębiały – basista zdawał sobie sprawę, że ma problem, ale próbował go leczyć coraz większymi ilościami alkoholu… Choroba to jedno; w połowie 1980 Jaco zaczął w Nowym Jorku pracę nad drugim solowym albumem, „Word Of Mouth”, którego nagrywanie zajęło prawie rok (wśród muzyków występujących na tej płycie byli Wayne Shorter i Peter Erskine). W tym czasie w Kalifornii Zawinul pracował nad nowym materiałem dla Weather Report. Nowa muzyka Joego była staranniej skomponowana i zaaranżowana niż kiedykolwiek wcześniej, pozostawiając niewiele miejsca na improwizacje. Jaco musiał się dokładnie nauczyć nowych utworów, nie mając możliwości improwizowania basowych linii, do tego – czego Pastorius nienawidził – sporą część partii basu Zawinul odgrywał na syntezatorach (zresztą brzmienie całej sekcji rytmicznej uległo gruntownemu unowocześnieniu: tak Joe, jak i – w mniejszym stopniu – Peter sięgnęli po elektroniczne bębny i dość jeszcze prymitywne automaty perkusyjne). Rozżalony Jaco bardziej skupiał się na pracy nad „Word Of Mouth” niż na nagrywaniu z Weather Report, które zaczął traktować wręcz jak pańszczyznę; dodatkowo na wiosnę 1982 zaplanował koncerty solowe z własnym zespołem The Word Of Mouth Big Band, w którego składzie znalazł się m.in. Erskine.
Mimo wszystko nowy album udało się zarejestrować dość szybko i sprawnie. Ale problemy bynajmniej się nie zakończyły. Zawinul planował wydanie nowej płyty Weather Report w połowie 1981 i potem, póżnym latem i jesienią, promocyjną trasę koncertową, po której zespół w 1982 miałby wolne, co planował wykorzystać na swoje solowe koncerty Jaco Pastorius. Tymczasem Columbia przesunęła premierę płyty na styczeń 1982; Zawinul chciał odwołać trasę, ale wiązałoby się to z procesami i potężnymi odszkodowaniami – jedynym wyjściem było przeniesienie koncertów na wiosnę i lato 1982. Pastorius nie chciał słyszeć o odwołaniu swoich koncertów; Joe zaś był coraz bardziej zniechęcony do współpracy z Jaco, którego sceniczne popisy – jego zdaniem – odwracały uwagę od muzyki, a coraz bardziej niestabilne i niezrównoważone zachowanie poza sceną zaczęło przysparzać Report niechlubnej sławy. I tak w końcu 1981 znów zostało tylko dwóch muszkieterów – Jaco odszedł, by poświęcić się karierze solowej, Erskine – który w sporach między Pastoriusem i Zawinulem zawsze trzymał stronę basisty, a poza tym po koncertach zespołu Jaco miał już na lato zaplanowane koncerty z inną znaną grupą fusion jazzu, Steps Ahead Mike’a Mainieri – podążył za przyjacielem, a Robert Thomas Jr. został tak po prostu zwolniony…
Wydany w styczniu 1982 album „Weather Report” okazał się podzwonnym dla najlepszego składu w historii zespołu. Biorąc pod uwagę personalny kryzys i wyjątkowo ciężką atmosferę w zespole podczas sesji, album okazał się mimo wszystko dziełem udanym i interesującym. Może brakowało mu jamowej swobody i natchnionego ducha poprzedniczki, ale pożegnanie Jaco wypadło w dobrym stylu: mimo starannie zaplanowanych aranżacji i dość sztywnych struktur kompozycji, powstała płyta o klasę lepsza od „Mr. Gone”, tętniąca mimo wszystko życiem, nie pozbawiona werwy i energii. Z drugiej strony, trudno się dziwić rozżaleniu Pastoriusa: charakterystyczne, tyleż finezyjne, co szorstkie partie bezprogowej gitary basowej często dubluje, czy wręcz zastępuje ciężkie, nieco toporne brzmienie syntezatorowego basu.
„Volcano For Hire” otwiera perkusyjna artyleria, potem jest dynamicznie, czadowo, w miarę upływu czasu zespół coraz bardziej się rozpędza, Joe i Wayne wdają się w instrumentalne pojedynki ładnie podbite gęstą, nawet jak na Jaco wybitnie wirtuozerską basową partią, brzmienie całości stopniowo się zagęszcza aż do wybuchowego finału. Dla odmiany wyciszony, liryczny „Current Affair” to taki „A Remark You Made Part 2” – nawet jeśli ta stonowana dyskusja syntezatorów, fortepianu elektrycznego, gitary basowej i saksofonów nie jest aż tak doskonała jak poprzedniczka, to nadal jest to kawałek świetnej muzyki. Z podobnej półki pochodzi równie łagodne, klimatyczne „Speechless” z uroczo kwilącym, elegijnym solem saksofonu Shortera.
W „Dara Part One” mamy Weather Report nowoczesny jak nigdy wcześniej: Zawinul chętnie przepuszcza swój głos przez vocoder, tworząc abstrakcyjne dźwięki, używane następnie jako jeszcze jedna partia instrumentalna, do tego elektroniczne bębny i syntezatorowa linia basu przeplatające się z jak najbardziej żywą sekcją rytmiczną… Podobnie wypada „Dara Factor Two”, w którym funkową linię elektronicznego basu obudowano syntezatorami, elektronicznie zniekształcanymi głosami i okrzykami, przeszkadzajkami i zawodzeniem saksofonu. Również „When It Was Now” zbudowano na funkującej linii basu, ale już o dużo bardziej naturlanym brzmieniu, choć nadal elektroniki w tym utworze nie brakuje (za to ciekawie rózwnoważą ją saksofony). Nowocześnie brzmi też centralna kompozycja na albumie, trzyczęściowa „NYC” Zawinula: pierwszą część zbudowano na efektownej, pulsujacej partii żywych bębnów Erskine’a obudowanej klawiszowymi i saksofonowymi popisami; druga przypomina nieco te fragmenty „Night Passage”, gdzie zespół sięgał do klasycznego jazzu, będąc w istocie swingującym jazzowym utworem w klasycznym stylu przeniesionym i zaadaptowanym na elektroniczny grunt; finał to pojedynek saksofonów i klawiszy znów osadzony na pulsującej, wywiedzionej z funku partii sekcji rytmicznej.
Przy swoich niedostatkach, jest to dobra płyta: na tyle dobra, że rozsypujący się Weather Report lepszej chyba nie zdołałby spłodzić. Z drugiej strony, w poczynania Zawinula, Shortera i spółki zaczyna się wkradać rutyna, daje się odczuć pewne zmęczenie materiału, którego nie udało się niestety zamaskować elektroniką. Publiczność również zaczęla odczuwać znużenie pewnym schematyzmem poczynań Joego i jego zespołu: album dotarł zaledwie do 5.miejsca na liście najlepiej sprzedawanych płyt jazzowych i 68. na liście najlepiej sprzedawanych płyt w ogóle.