ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Oldfield, Mike ─ Heaven's Open w serwisie ArtRock.pl

Oldfield, Mike — Heaven's Open

 
wydawnictwo: Virgin Records 1991
dystrybucja: EMI Music Poland
 
1. Make Make (Oldfield) [04:18]
2. No Dream (Oldfield) [06:02]
3. Mr.Shame (Oldfield) [04:23]
4. Gimme Back (Oldfield) [04:11]
5. Heaven’s Open (Oldfield) [04:37]
6. Music From The Balcony (Oldfield) [19:44]
 
Całkowity czas: 43:07
skład:
Mike Oldfield – Vocals, Guitars, Keyboards, Programming. Simon Phillips – Drums. Dave Levy – Bass. Mike Simmonds – Hammond, Piano. Andy Longhurst – Additional Keyboards, Sampling, Sequencing. Courtney Pine – Saxophones, Bass Clarinet. The “Sassy” Choir: Vicki St.James, Sylvia Mason-James, Dolly James, Debi Doss, Shirlie Roden, Valeria Etienne. Anita Hegerland – Vocal Harmonies. Nikki ‘B’ Bentley – Vocal Harmonies. Tom Newman – Vocal Harmonies.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,1

Łącznie 11, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
19.10.2013
(Recenzent)

Oldfield, Mike — Heaven's Open

Mike Oldfield bardzo chciał się wyplątać z kontraktu z Virgin. I ciągle nie mógł. Wreszcie, po wydaniu „Amarok”, pojawiło się światełko w tunelu. Kontrakt się kończył, a Richard Branson chyba już pogodził się z myślą, że Mike Oldfield opuści Virgin (no i że o „Tubular Bells II” może sobie tylko pomarzyć). Coby nie poddawać się bez walki, Branson zażądał od Oldfielda wypełnienia kontraktu do końca. Czytaj: chcemy jeszcze jedną płytę. Widząc szansę na uwolnienie się od brzemienia Virgin, Mike przygotował album „Heaven’s Open”. Złośliwie sygnował go pełnym imieniem; do tego, postanowił wystąpić w całości nagrań jako główny wokalista (nawet Anita Hegerland tym razem jedynie dośpiewywała harmonie wokalne). Na sam koniec płyty zaś rzucił pod adresem Bransona: Odpierdol się…

Biorąc pod uwagę okoliczności powstawania, można było oczekiwać, że „Heaven’s Open” (znów składająca się z większej, całostronicowej formy i kilku prostszych piosenek) będzie artystyczną porażką, płytą nagraną bez serca, ot tak, by wreszcie uwolnić się od brzemienia kontraktu. Tymczasem pożegnanie Oldfielda z Virgin wypadło bardzo interesująco. Właściwie jedyną wpadką na albumie jest otwierająca całość bezbarwna „Make Make” – dość rzemieślniczy przykład bogato zaaranżowanej popowej piosenki, jakich Oldfield w swoim dorobku miał już sporo, i to znacznie ciekawszych. Pozostałe piosenki wypadają nadspodziewanie dobrze. Na pewno dużej klasy dziełem jest najpopularniejszy z całego zestawu utwór tytułowy, bogato zaaranżowany, z ekspresyjnymi gitarowymi partiami, z dodatkami saksofonu, z wielogłosowymi partiami wokalnymi (nawet Oldfield – wokalista wszak dość przeciętny – wypada tu bardzo dobrze). Niewiele ustępuje mu „No Dream” – skonstruowany według klasycznych wzorców, początkowo delikatny, nastrojowy, o stopniowo coraz mocniejszym i bogatszym brzmieniu, w finale nabierający mocy i ciężaru, także za sprawą ekspresyjnej gitarowej solówki. W intrygującym „Mr.Shame” Oldfield zapuszcza się wręcz w rejony muzyki czarnej – mamy tu wszak funkujący rytm, do tego soulujące kobiece partie wokalne i takież organy Hammonda – co jak co, ale w rejony filadelfijskiego soulu i brzmień Motown Mike wcześniej nie zaglądał. Podobnie jak nie zdarzało mu się wcześniej błąkać po Karaibach – a wszak „Gimme Back” podszyte jest reggae’ową pulsacją. Choć to akurat jeden z mniej udanych fragmentów „Heaven’s Open”.

Wreszcie finałowa suita. Z bardzo nastrojowym, klimatycznym początkiem, w którym delikatna, zwiewna partia fortepianu jest przez Oldfielda obudowywana różnymi samplami i efektami dźwiękowym. Ten delikatny, czarowny wstęp zostaje po trzech minutach brutalnie przerwany mocnym wejściem gitary; następny fragment to elektroniczne zabawy efektami i rytmem, z których wyłania się znów delikatna melodia, o nieco celtyckim klimacie. I znów urywa ją mocne zespołowe wejście, z wyeksponowanymi bębnami i gitarowymi odjazdami. I tak będzie już dalej – momenty bardziej wyciszonej, subtelnej gry będą skontrastowane żywszymi, cięższymi fragmentami, z wyeksponowanym riffem syntezatora, aż do podniosłego finału, po którym cały album stopniowo się wycisza.

Eklektyczna, eksperymentalna, nieco zwariowana płyta. I przez to intrygująca.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.