Master & M to pierwsze wydawnictwo Lizard po drugiej, najdłuższej przerwie w działalności tej bielskiej formacji. Poprzedni album "Spam" ukazał się w 2006 roku, po którym ruch w zespole praktycznie zamarł. W marcu tego roku ukazał się singiel "Chapter I" w wydaniu elektronicznym, zwiastujący w bliżej nieokreślonym czasie nadchodzące wydawnictwo, aby w czerwcu móc wyjść już jako pełnowymiarowy album. Lizard dotąd znany był ze wzorowania się na stylistyce King Crimson oraz UK, przez co z jednej strony zjednał sobie solidne grono zwolenników i wiernych fanów, z drugiej stanął w ogniu ostrej krytyki właśnie o podobieństwo; jakkolwiek obydwie strony cenią performance zespołu, połączony z dbałością o detale i perfekcjonizmem. Na przestrzeni lat przez zespół przewinęło wielu bardzo dobrych muzyków, za sprawą Damiana Bydlińskiego, który sprawuje nie tyle rolę lidera i wokalisty ale także współodpowiedzialny jest za brzmienie i muzykę na płycie, możemy śledzić bardzo wysoko podniesioną poprzeczkę odnośnie jakości merytorycznej, aranżacji i zawartości dotychczasowych wydawnictw.
Mając na uwadze słuchacza oczekującego wysokiej wartości merytorycznej materiału muzycznego, muzycy stawiają przed sobą bardzo ostre wymagania. Master & M nie jest tutaj odstępstwem od reguły. Nowy album jednak niesie ze sobą zmiany w stylistyce zespołu. Są one podyktowane nowymi osobami, których wkład w muzykę okazuje się być niebanalny. Zarówno dotychczasowi słuchacze przyzwyczajeni do melodii znanych z debiutanckiego "W Galerii Czasu" i późniejszych , jak i poszukujący czegoś nowego w brzmieniu zespołu znajdą coś dla siebie. Charakterystyczną zmianą jest nowe brzmienie sekcji rytmicznej, klawiszy oraz gitar, znacznie przybliżających najnowszy album do klasycznego rockowego mainstreamu z lat 70tych. Zespół przyjął bardziej eklektyczną formę muzyczną, częściej gości w brzmieniach jazzowych czy też jazzrockowych, chętniej otwiera się na flirt z fusion. Surowe gitary w wykonaniu Daniela Kurtyki i Damiana Bydlińskiego przybierają charakter zdominowanego w latach 70tych stylu spod znaku Jimmiego Hendrixa i muzyki Led Zeppelin, ELP, który przechodzi płynnie w vodeville, funky czy jazzrockowe improwizacje w stylu Tony'ego McAlpine'a, Derka Sheriniana tudzież Eivinda Aarseta. Jak się okazuje taki układ muzyczny nie jest przypadkowy. Album nie brzmiałby tak, gdyby nie solidna praca wszystkich muzyków, ale ucho już na wstępie wyłapie karkołomne poczynania sekcji rytmicznej - zwłaszcza basisty Janusza Tanistry, który tak jak na żadnym wcześniej albumie tutaj daje pokaz potężnych umiejętności.
Master & M to dosyć mistyczne przedsięwzięcie. Muzycy stworzyli opowieść opierając się na "Mistrzu i Małgorzacie" Michaiła Bułhakowa, słowami oraz muzyką ilustrując elementy książki. Tytuły są nienazwanymi rozdziałami, stawiając przed słuchaczem zagadkę-klucz co do treści, która na pierwszy rzut ucha nie wydaje się być powiązana z książką. Z pośród słów utworów jednak szybko idzie wyłowić zdarzenia opisane w książce, które Damian Bydliński uchwycił w liryce kolejnych rozdziałów. Prawdę mówiąc najwięcej znaków zapytania pojawia się przy utworze Chapter III. Skąd taka formuła? Skąd ten wodewil i funky? Może Was ten utwór zaskoczyć. Jak się okazuje nie jest to przypadkowa kompozycja. Celowość Damian Bydliński uzasadnia słowami: "(...) zacząłem kombinować - co zrobić żeby "Wielki bal u Szatana" zabrzmiał zupełnie odjechanie - z pomocą przyszedł Jeff Beck - oglądając jakiś koncert z 2006 roku - usłyszałem podobny riff jak ten otwierający Chapter III - pomyślałem że to dobry pomysł żeby właśnie pójść w stronę wykręconego >>wodewilowego<< otwarcia. Utwór dotyczy ważnego rozdziału książki(...}" jednocześnie odnosząc się do rozdziału XXIII "Wielki bal u szatana". Przewracając kartki powieści, zauważyłem iż muzykom przyświecał pomysł zbudowania muzycznego klimatu ów balu, stąd owe wodewilowe fragmenty na początku i końcu, połączone z iście schizofrenicznym , psychodelicznym środkiem. Do takiego skądinąd wniosku można dojść wsłuchując się w lirykę i łącząc ją z opisami muzyków grających gościom tegoż balu. Ciekawy pomysł, trzeba przyznać ze ten fakt stawia ten utwór w odmiennym świetle, odniesienie do prozy postacią kota jest bardzo wyraźne, tym samym wydawałoby się oderwany od reszty albumu motyw okazuje się być elementem układanki: melodia jako opis melodii granej przez nieludzkich muzyków podczas mistycznego balu. Także Chapter V nie ujdzie uwadze słuchacza. Muzyczna forma najbardziej rozbudowanej kompozycji jest niebanalna, pompatyczna, to ciekawe muzycznie przedstawienie jeźdźców apokalipsy w podobnym do westernowego stylu "czterech gniewnych".
Utwory są długie, choć całość wynosi raptem 52 minuty. Zaledwie pięć kompozycji, ale jednak solidnie wykonanych, wzbogaconych instrumentalnie. Muzycy odeszli od stylistyki wcześniejszych płyt, pozostawiając jedynie fragmenty kojarzące z przeszłością, jednak zespół pożegnał się z tym post-crimsonowskim klimatem, nabrał za to większej teatralności, łącząc na wzór interpretacji aktorskiej poprzez klasycznego rocka, jazzu po klimaty bliższe fusion i muzyce jazzrockowej. Przykładem może być formuła podsumowującego Chapter V, w którym obok ostrych klawiszowych solówek czy unisono z gitarami, wyraźnie hardrockowej gitarze towarzyszy klasyczne brzmienie mellotronu i plam klawiszowych, które przechodzą w coś na wzór rytmu końskich kopyt i riff towarzyszący wokaliście w charakterze teatralnego przedstawienia jednego aktora. Singiel promujący został w całości opublikowany na stronie zespołu, dając przedsmak muzyki na płycie - ale i tak nie oddaje on całości brzmienia. Jako osoba śledząca twórczość bielskiej formacji, muszę przyznać - udało im się słuchacza zainteresować. Zaintrygować, zmusić do przewertowania książki, wsłuchania się i poszukania klucza opowieści. Zainteresować zarówno niebanalną tematyką, muzyczną ekspresją jak i legendarną już dbałością o detale. Dla mnie osobiście to jedna z ważniejszych premier 2013, dla wielu osób będzie to także ciekawa zachęta, aby sięgnąć po dzieło życia Michaiła Bułhakowa.
Gorąco polecam!