Ten album pokazuje Lizarda już po pierwszej płycie, w trakcie koncertu dla DPRS w Bussum. Śmieszne, pamiętam, że czytałem relację o tym występie w śp.OFFie (kto go dziś jeszcze pamięta?). Autor pisał tam, że dźwięk szwankował, za to wykonanie doskonałe. I to słychać na tym bootlegu.
Otwierający płytę "Schizofrenik" to popis nieudolności akustyka. Nie słychać gitary, klawisze skaczą z "piano" do "forte"...i niestety tak jest przez całe 50 minut trwania występu (no,dobrze, gitarę potem już słychać). Psuje to niestety nieco radości z występu, ale...to tylko bootleg. Może kiedyś ktoś go zremasteruje? A ta płyta zasługuje na odczyszczenie i podrasowanie, choćby z tego względu, że zawiera DWIE części "Bez Litości". I ta druga część jest nawet jeszcze doskonalsza od pierwszej. Paradoks, że żadna z nich nie doczekała się premiery studyjnej...
W zasadzie nie ma na tej płycie słabych pod względem muzycznym momentów. Zarówno utwory znane z debiutanckiego albumu, jak wspomniane "Bez Litości" w dwóch częściach oraz "Schizofrenik" są zagrane z pasją i mocą. Zespół dobrze czuje się na scenie i od pierwszych nut chwyta publiczność, to się czuje. Skupienie niemal wyczuwalne i entuzjazm po wybrzmieniu kolejnych utworów, aż żal, że ten występ był taki krótki. I tak kiepsko nagłośniony. Ale i tak warto się z nim zapoznać, tym bardziej, że wróble ćwierkają, iż Lizard nieco zmienia styl. A więc wartość historyczna "One Night In Holland" jest niezaprzeczalna.