ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Van Der Graaf Generator ─ ALT w serwisie ArtRock.pl

Van Der Graaf Generator — ALT

 
wydawnictwo: Esoteric Antenna 2012
 
1. Earlybird [04:01]
2. Extractus [01:38]
3. Sackbutt [01:53]
4. Colossus [06:35]
5. Batty Loop [01:13]
6. Splendid [03:46]
7. Repeat After Me [07:39]
8. Elsewhere [04:19]
9. Here’s One I Made Earlier [05:42]
10. Midnite Or So [03:34]
11. D’Accord [02:28]
12. Mackerel Ate Them [04:49]
13. Tuesday The Riff [02:47]
14. Dronus [10:37]
 
Całkowity czas: 61:01
skład:
Peter Hammill – Guitars, Keyboards. Hugh Banton – Organs, Bass, Bass Pedals. Guy Evans – Drums, Percussion.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,7
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,4
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,2
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,1

Łącznie 23, ocena: Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
 
 
Ocena: 1 Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
29.09.2012
(Recenzent)

Van Der Graaf Generator — ALT

Ta płyta ukazała się ponad trzy miesiące temu. I co? I nic. Cisza w eterze. Żaden z redaktorów nie poświęcił jej choćby krótkiego tekstu. Mailowa skrzynka redakcyjna też nie odnotowała czytelniczych prób zmierzenia się z „ALT”. I trudno się dziwić, bo całą recenzję tej płyty można by zawrzeć w kilku nieparlamentarnych (wg standardów cywilizowanego świata) słowach.

Historia upadku legendy pt. Van Der Graaf Generator to zjawisko tyleż przykre, co na swój sposób fascynujące. Wszak reunion pt. „Present” bynajmniej nie zwiastował niczego złego: udany, przyjemny powrót w dobrym stylu po ćwierćwieczu niebytu, sześć nowych, ciekawych kompozycji, gdzie nie brakowało dawnego żaru i jaja. A potem? „Trisector” to już był początek krzywej spadkowej: dwie udane finałowe kompozycje, dla których trzeba było przebrnąć przez nudną resztę. Ale jeszcze nie było aż tak źle: wypełniony w dużej mierze skrawkami, niedorobionymi szkicami kompozycji i nudnymi, pozbawionymi sensu i kształtu improwizacjami „A Grounding In Numbers” wypadł przynajmniej o dwie gwiazdki gorzej, prezentując zespół kompletnie zagubiony, pozbawiony jakiegokolwiek konkretnego kierunku muzycznego. Po przesłuchaniu tej płyty, stało się jasne: albo VDGG się przebudzi i odbije się od dna, albo w to właśnie dno ostatecznie z hukiem wyrżnie. „ALT” ukazuje, że panowie wybrali tą drugą opcję.

Płyta zbiera bowiem improwizowane, instrumentalne kompozycje… Właśnie – już na etapie samej koncepcji komuś w zespole powinna się w czaszce zaświecić lampka z napisem „ej, ale to przecież bez sensu jest”. Van Der Graaf Generator jako trio, bez Jaxonowych popisów na saksofonie, bez wypełniającego wolne miejsca w zespołowym brzmieniu zastępcy (kiedyś bardzo fajnie sprawdziły się skrzypce, czy potem wiolonczela) – już ta koncepcja okazała się dla zespołu ślepą uliczką, czego dowodził choćby „Trisector” – od strony muzycznej nudny, pozbawiony brzmieniowych fajerwerków, jakie choćby i na "Present” zapewniały interakcje saksofonu, gitar i klawiszy. A teraz odejmijmy jeszcze śpiew Hammilla i uprośćmy klawiszowe partie Bantona - po odejściu Jacksona ostatnie z elementów wiążących obecny Generator z klasycznym, wypuśćmy zespół na wody improwizacji – na których, jak to druga płyta „Present” pokazała, VDGG czasami potrafi władować się z hukiem na rafy – i… No cóż, jak się okazało – mamy przepis na katastrofę. Bynajmniej nie piękną.

Improwizacje rządzą się swoimi prawami. Albo stawiasz na klarowny przepływ myśli muzycznych (dość posłuchać „The Great Deceiver”, gdzie Fripp i spółka potrafili spontanicznie przygotować zwarte formy muzyczne, mające logiczny, klarowny przebieg, mające sens, podążające w konkretnym kierunku), albo czarujesz słuchacza budowaniem nastroju, klimatu (koncerty Keitha Jarretta w La Scali albo Paryżu – trzy kwadranse bez przerwy fortepianowych plumkań, których słucha się z zapartym tchem). To drugie zresztą decyduje o sukcesie płyty „THRaKaTTaK” – wycięte z większej całości improwizacje bronią się właśnie budowaniem nastroju, klimatem, przedziwnym, chorym nastrojem całości (zresztą i tu nie zabrakło bardziej konkretnej, ułożonej formy – „This Night Wounds Time” przede wszystkim), czy wielu płyt freejazzowych. A jaką drogę przyjęli panowie Hammill, Banton i Evans?

No cóż, przysłowie mówi – jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz. Choć kiedyś jamowanie szło Graafom nieźle (vide „Vital-Live”, fragmenty koncertowe z 1975, pomieszczone na „The Box” czy nawet część bonusowej płyty „Present”), obecnie nie sposób uniknąć wrażenia, że panowie kompletnie nie mają pojęcia, jak ma wyglądać improwizacja. Godzinną płytę „ALT” wypełniają bowiem przypadkowe ścinki, fragmenty muzyczne, przedziwne kolaże dźwiękowe, krótkie fragmenty sprawiające chwilami wręcz wrażenie studyjnych rozbiegówek, coby akustycy zdążyli heble poustawiać przed właściwą rejestracją.

Nie, żeby panom nie udało się mimo wszystko popełnić czegoś interesującego. Od nijakiego tła odróżnia się „Colossus”: głównie za sprawą niby-symfonicznych klawiszowych wstawek, odjechanych brzmień organów i różnych instrumentów perkusyjnych (w tym dzwonów), do tego jazzujący finał. Najbardziej udane z całej płyty „Repeat After Me” to całkiem przyjemne, jazzujące granie z fortepianem w roli głównej i bodaj jedyna na całej płycie próba przedstawienia jakiejś logicznej, sensownej formy muzycznej, z otwarciem, rozwinięciem i zakończeniem. Do tego „D’Accord”: całkiem interesująca próba czarowania słuchacza tajemniczymi klawiszowymi przestrzeniami. Co nie zmienia faktu, że są to rzeczy na przeciętnym, poprawnym poziomie.

Cała reszta jednak budzi już negatywne odczucia. “Earlybird” to coś a la muzyka relaksacyjna wręcz: odgłosy dżungli, wlepione w tło jakieś perkusyjne popukiwania, śpiewające ptaszki… „Extractus” i „Sackbutt” to z kolei perkusyjne wariacje i pochody oprawione w dość oszczędne muzyczne tło. „Batty Loop”? Perkusyjno-fortepianowa zgrywka, bez specjalnego sensu: ot, panowie sobie grają, tak od niechcenia. W „Splendid”, „Midnite Or So” i „Tuesday The Riff” Banton próbuje słuchacza czarować organowymi pasażami, połączonymi z gęstym bębnieniem Evansa. Czarowanie wypada jako-tako, ale całość jest nijaka: panowie sobie grają, ale nie ma ani sensownej myśli melodycznej, ani rozwinięcia – zostaje tylko popisywanie się grą, bez sensu i ładu. „Elsewhere” próbuje łączyć różne odjechane klawiszowe popisy i dźwięki z perkusyjnymi szaleństwami i nagłymi skokami dynamiki – patrz komentarz w poprzednim zdaniu. „Here’s One I Made Earlier” próbuje budować ambientowy klimat klawiszowymi i gitarowymi plamami – całość jednak wypada nudno, a gitarowe sprzęgi w drugiej części gryzą się z nastrojowymi klawiszowymi mgiełkami. „Mackerel Ate Them” to porcja klawiszowo-gitarowych świrów i perkusyjnych popisów, zawieszonych w próżni, pozbawionych sensownego punktu odniesienia. Na sam koniec dostajemy jeszcze „Dronus”: niby panowie próbują tu sięgnąć na obszary muzyki awangardowej, łącząc monotonne elektroniczne tło z różnymi niepokojącymi dźwiękami, ale całość zamiast intrygować – nudzi.

Problem z „ALT” nie ogranicza się jednak wyłącznie do chwilami żenująco słabej zawartości. Każdy zespół na tym łez padole ma takie przedziwne ścinki w archiwum. Gdyby wydać je jako bonusowąpłytę doczepioną do nowego albumu albo zbiór darmowych plików na oficjalnej stronie – można by potraktować całość jako kuriozalną ciekawostkę dla najwytrwalszych fanów, do jednorazowego posłuchania i zapomnienia. Problem leży jednak w tym, że za kwadrans znośnego grania (jedynie znośnego – od dawnego, urywającego słuchaczowi tyłek wraz z jajami, fascynującego grania obecne wcielenie VDGG dzielą lata świetlne) i trzy kwadranse męczących muzycznych odrzutów, ścinek i kuriozów trzeba zapłacić niemałą sumkę. Że takie śmieci wydano jako nowy, pełnowymiarowy album uznanego zespołu. A skoro tak, to całość trzeba ocenić według tych samych kryteriów, według których ocenia się pełnowymiarowe albumy uznanych zespołów. Niestety, w tej formie „ALT” prezentuje się wyłącznie jako zwykły skok na kasę, próba wyciągnięcia pieniędzy od fanów możliwie najmniejszym kosztem, a co gorsza – po raz drugi z rzędu w zespołowej historii, bo „A Grounding In Numbers” w sporej mierze wypadał podobnie. No cóż, taki bezczelny faul taktyczny zasługuje wyłącznie na czerwoną kartkę dla panów Hammilla, Bantona i Evansa.

Van Der Graaf Generator sięgnął dna. Sztandar – wyprowadzić.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.