ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Moody Blues, The ─ On The Threshold of A Dream w serwisie ArtRock.pl

Moody Blues, The — On The Threshold of A Dream

 
wydawnictwo: Decca Records 1969
 
Side One
"In the Beginning" (Graeme Edge) - 2:22
"Lovely to See You" (Justin Hayward) - 2:33
"Dear Diary" (Ray Thomas) - 3:55
"Send Me No Wine" (John Lodge) - 2:20
"To Share Our Love" (Lodge) - 2:54
"So Deep Within You" (Mike Pinder) - 3:01
Side Two
"Never Comes the Day" (Hayward) - 4:43
"Lazy Day" (Thomas) - 2:43
"Are You Sitting Comfortably?" (Hayward, Thomas) - 3:29
"The Dream" (Edge) - 0:57
"Have You Heard (Part 1)" (Pinder) - 1:40
"The Voyage" (Pinder) - 3:58
"Have You Heard (Part 2)" (Pinder) - 2:32
 
Całkowity czas: 36:59
skład:
Justin Hayward - vocals, guitar; John Lodge - vocals, bass, cello; Ray Thomas - vocals, harmonica, flute, tambourine; Graeme Edge - drums, percussion, vocals; Mike Pinder - vocals, mellotron, Hammond organ, piano, cello
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,15
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,15
Arcydzieło.
,5

Łącznie 40, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
21.09.2012
(Recenzent)

Moody Blues, The — On The Threshold of A Dream

“Voices in The Sky” – historia The Moody Blues płytami pisana. 

 Tym razem na nową płytę The Moody Blues trzeba było poczekać “aż” 10 miesięcy. Sukces poprzednich albumów zmusił grupę do wydzielenia jeszcze sporej ilości czasu na koncerty, nie można było się zaszyć w studiu na wiele miesięcy i od czasu do czasu dać kilka występów. Teraz trzeba było odbywać regularne, duże trasy, nie tylko po Europie, a szczególnie po Ameryce, gdzie zespół cieszył się od czasu „Day of Future Passed” naprawdę dużą popularnością. Sądząc po datach sesji nagraniowej właściwie do studia weszli, nagrali i wyszli – razem trzy tygodnie, co jak na The Moodies – po prostu sprint. Ale nie czuje się, że przygotowano to pośpiesznie, na kolanie, na chybcika. Wręcz przeciwnie. Po raz pierwszy grupa osiągnęła swoje w pełni klasyczne brzmienie – nie ma już mariażu per procura z orkiestrą, efektownego, ale trochę sztucznego i pozbyto się resztek  pop-psychodelicznych naleciałości. Po raz pierwszy The Moody Blues zabrzmiało tak, jak się zwykło uważać, że ma brzmieć. I po raz pierwszy wszystkie piosenki zawarte na płycie brzmią tak, jakby je napisało The Moody Blues – wreszcie i stylistycznie dojrzeli, bo na poprzednich płytach znalazło się sporo kompozycji, które  mógłby napisać w zasadzie każdy w miarę zdolny wykonawca pop-rockowy tamtych czasów, a za przynależność tego do The Moodies odpowiadał mellotron Pindera. Czy na pewno wszystkie? A „Sand Me No Wine”? No tak, to country to jakieś nieporozumienie. Pasuje tu jak świni kamizela. To znaczy od biedy ujdzie, ale po jakiego grzyba taki kwiatek tutaj? Właśnie –  brzmienie, produkcja, stylistyka – na pewno zespół dojrzał i okrzepł, pod tym względem tu nie można mieć żadnych zastrzeżeń, a nawet można tylko chwalić. Nieco inaczej przedstawia się sprawa z samymi piosenkami, powiedzmy,  z jakością samego materiału muzycznego. Tu już trudno za bardzo chwalić zespół, bo dwie wcześniejsze płyty są pod tym względem lepsze. „Send Me No Wine” jest takim sztandarowym przykładem pewnego spadku formy twórczej. Drugim przykładem jest „Lovely to See You”. Nie, że słabe – dobre, ale jest to jedyny utwór „On The Threshold…”, który jakoś się wybił do samodzielnego istnienia i  na pewno nie tej klasy co, „Nights in White Satin”, „Tuesday Afternoon”.  Niby z „In The Search…”  był też jeden, ale tam znajdziemy jeszcze „Om”, „Legend of A Mind”, czy „The Actor”, a tutaj już nie. Bez wątpienia jest jeszcze na tym krążku sporo ciekawej muzyki, na przykład przepiękny finał „Have You Heard?(Part 1)/The Voyage?/Have You Heard? (Part 2)”, ale jest to trzy utwory połączone razem, z pojedynczymi piosenkami jest gorzej. Na pewno ciekawe są „Dear Diary”, „Never Comes A Day”, „Are You Sitting Comfortably”,  nawet nieco hałaśliwy „To Share Our Love”, ale to żadna ekstraklasa nie jest. Wcześniej i później The Moodies nagrywało wiele lepszych piosenek. Może tu trzeba było wepchnąć „King And Queen”?

 Za zamierzchłych czasów, kiedy poznawałem dopiero twórczość The Moody Blues „On The Threshold…” przeleciało przeze mnie, praktycznie nie pozostawiając śladu w pamięci. Dopiero później podczas kompletowania dyskografii, przysłuchałem się temu bardziej dokładnie i też nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Dość długo się do tej płyty przekonywałem i jak można się zorientować po tym , co wyżej napisałem, przekonany do końca dalej nie jestem. I pewnie zdania już nie zmienię. Uważam, że jest najsłabsza z tych siedmiu najbardziej klasycznych płyt z lat 1967-72, a jest i kilka późniejszych, które podobają mi się dużo bardziej. Jednak było to chwilowe i niewielkie wahnięcie formy.

 „On The Threshold of A Dream” kuleje nieco pod względem kompozytorskim. Za to  z pewnością ratują ją produkcja i to, że bardzo sensownie to poskładano w jedną całość. Bo jako całość sprawdza się to zaskakująco dobrze – ogólnie raczej średnie kawałki tworzą całkiem dobry album. I to jest też sposób na „On The Threshold…” – słuchać zawsze w całości, wtedy pozostawia po sobie naprawdę dobre wrażenie.

 

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.