ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Rush ─ Clockwork Angels w serwisie ArtRock.pl

Rush — Clockwork Angels

 
wydawnictwo: Roadrunner Records 2012
 
1. "Caravan" 5:40
2. "BU2B" 5:10
3. "Clockwork Angels" 7:31
4. "The Anarchist" 6:52
5. "Carnies" 4:52
6. "Halo Effect" 3:14
7. "Seven Cities of Gold" 6:32
8. "The Wreckers" 5:01
9. "Headlong Flight" 7:20
10. "BU2B2" 1:28
11. "Wish Them Well" 5:25
12. "The Garden" 6:59
 
Całkowity czas: 66:07
skład:
Neil Peart - drums/ Geddy Lee - bass, vocals/ Alex Lifeson - guitar
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
14.06.2012
Wojciech Kapała (Recenzent)

Rush — Clockwork Angels

Moja pierwsza reakcja była taka – Najlepsza płyta od czasów „Moving Pictures”!

A teraz muszę się z tego częściowo wycofać. Ale tylko częściowo.

 Teraz z nieco chłodniejszą głową powiedziałbym, że jest to powrót do tej bardzo wysokiej formy z  końca lat siedemdziesiątych i pierwszej połowy  osiemdziesiątych. A które krążki z tamtych czasów są lepsze, czy gorsze od „Clockwork Angels” – to już trudno mi powiedzieć, kwestia gustu. Osobiście pod pewnymi względami przypomina mi „Grace Under Pressure” – sporo fajnego grania, ale trochę mniej fajnej muzyki. Za to muzycznie mógłby być to przejściowy album między Hemisferami a „Moving Pictures”, albo „Permanent Waves”.

 Można by tą płytę podzielić na dwie części –  „właściwą”, do „Seven Cities of Gold” i „bonusy”, czyli od „The Wreckers” do końca. Dlatego taki podział, bo w dość wyraźny sposób przebiega między nimi muzyczna granica. Utwory z pierwszej części mają bardziej złożoną strukturę, są bardziej „progresywne”, a te, jak je nazwałem – bonusy, to klasyczne rushowe rockowe „przeboje”. I ta część podoba mi się bardziej (chociaż mój ulubiony to „The Anarchist” z pierwszej). Pewnie dlatego tak, bo moja znajomość z Kanadyjczykami zaczęła się bodajże od „Power Windows”, albo „Grace Under Pressure” i dlatego bardzo lubię to bardziej radio-friendly oblicze grupy, tutaj reprezentowane min. przez „The Wreckers” i „Headlong First”.

 Mam przed sobą wyjęty przed chwilą z kosza, mocno pomięty kawałek papieru -  kupon bonusowy z jakiejś sieci handlowej. Na jego odwrocie Agnieszka „na gorąco” oceniała poszczególne utwory z nowej płyty. Plusy są przy sześciu utworach, pół na pół -  przy kolejnych pięciu, a minus tylko jeden, przy „Carnies”. Po kolei plusy – tytułowy, „Halo Effect”, przy „The Wreckers” nawet dwa (!), a potem plusy już równo do końca (z wyjątkiem króciutkiego „BU2B2”). W dużej mierze pokrywało się to też z moimi typami – zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu druga część płyty, znakomity tytułowy i również mi się „Carnies” nie podobało ( i dalej mi się nie podoba).

 Mimo, że to rzecz świeżutka, jak ciepłe bułeczki prosto z piekarni, jestem już dobrze obznajomiony z tematem, bo przez ostatnie kilka dni „ujeżdżałem” „Clockwork Angels”  bardzo intensywnie. I dlatego już teraz mogę  o nim powiedzieć więcej, nie tylko co mi się podoba, a co nie. Mogę pokusić się o jakieś konkretniejsze podsumowanie.  Po pierwsze – na kilku ostatnich płytach, od „Presto” włącznie brakowało mi trochę większego rozmachu w muzyce Kanadyjczyków – to wcześniej zapewniały instrumenty klawiszowe, a czasami nawet i smyki. Tym razem klawiszy dalej jest bardzo mało, ale w kilku utworach czterdziestoosobowa orkiestra dodaje im  właśnie tego rozmachu, a i również  dynamiki. Po drugie – jest to najbardziej świeża i żywiołowa  płyta Rush od bardzo wielu, wielu lat. Iście  młodzieńczym entuzjazmem  jest przepełniona, jakby im ze trzydzieści lat odjęło. W porównaniu z  też mocno kopiącym i rozpędzonym „Snakes & Arrows”, tu jeszcze mamy nitro, bo „Clockwork Angels” pałer ma jeszcze większy. Po trzecie gra sekcji rytmicznej Peart – Lee. To nawet nie ma co mówić, to trzeba słuchać, podziwiać i się uczyć. Po czwarte – „Clockwork Angels” jest podręcznikowym przykładem jak udatnie połączyć metalowy wykop z progresywnym rozmachem. Po piąte – gdyby Rush nie istnieli, to trzeba było by ich wymyślić.

 Osiem gwiazdek z dużym plusem, bo nie jest to album absolutnie wspaniały i porywający, a „jedynie” cholernie bardzo dobry.

 A zegar na okładce wskazuje godzinę dziewiątą i dwanaście minut. Czy z czymś nam się to przypadkiem nie kojarzy?

PS. "Nakręcane Anioły" a "Śrubki" - "Anioły, bo "Śrubki" muzyka tak, ale brzmienie nie, za bardzo mi Police przypomina.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS ArtRock.pl na Facebook.com
© Copyright 1997 - 2025 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.