Wśród młodych ludzi, coraz mniej słyszę o legendach i prekursorach muzyki progresywnej. Wszyscy wymieniają Linkin Park, System Of A Down, Metallicę i wiele innych zwyczajnych, nic nie wnoszących kapel. Czyżby pamięć o geniuszach zanikała? Czy era Techno i Hip Hopu zawładnęła umysłami większości społeczeństwa? Z przykrością muszę stwierdzić, że chyba tak.
W moim przypadku było jednak inaczej. Wychowałem się w domu, gdzie muzyka rockowa była jak chleb powszedni. Od najmłodszych lat, wchłaniałem dźwięki wynurzające się z głośników starej Diory. Jedną z pierwszych grup, jakie poznałem było kanadyjskie trio Rush.
Nie zapomnę tego dnia, kiedy wracając do domu, na klatce schodowej usłyszałem nieśmiertelny utwór „Tom Sawyer”. Już wtedy wiedziałem, czego będę słuchał w przyszłości. I tak to właśnie się zaczęło.
Dziś, kiedy patrzę z perspektywy osiemnastoletniego fanatyka muzyki, wiem, że Rush to coś więcej, niż dźwięki. To nie tylko, gitary, bas, perkusja i wokal, ale przede wszystkim emocje i niezapomniane odczucia. Szkoda, że tak mało osób docenia tę perłę w morzu innych, szarych kamieni.
Jakiś czas temu, z obozu Kanadyjczyków napłynęła wiadomość o nowym albumie. By być dobrze przygotowanym, na przyjęcie nadchodzącej bestii, postanowiłem przesłuchać stare pozycje. W ucho wpadła mi niezwykle szybko „Counterparts”. Stwierdziłem, „ dobry materiał na recenzję”. Odpaliłem Worda i zabrałem się do roboty.
Wiedząc, że Rush to nieprzeciętny zespół, postanowiłem nie opisywać wszystkich jedenastu kompozycji, lecz wybrać tylko te diamenty. Po kilkukrotnym przesłuchaniu, znalazłem kilka, zasługujących na wzmożoną uwagę. Utwór czwarty „ Nobody’s Hero”, jest najsubtelniejszym przekazem ludzkiego pragnienia bycia spełnionym oraz smutku po stracie bliskiej osoby. To symbol utraconej, ziemskiej miłości. Niesamowicie szybko pozostawia ślad na umyśle i sercu. Znakomicie zagrana partia instrumentalna, wyłącznie na gitarach akustycznych( z wyjątkiem końcówki i refrenu gdzie słyszymy gitarę elektryczną) z towarzystwem perkusji, potęguje przekaz warstwy lirycznej. Autorem teksu jest Neal Peart (perkusista), który stracił żonę i córkę. Nie ma co się dziwić, że to jeden z najsmutniejszych utworów w historii zespołu. Ballada ta powinna zostać zaliczona do kanonu muzyki progresywnej.
Kolejnym rozpoznawalnym utworem jest „ Between Sun And Moon”. Trwający blisko pięć minut, jest kwintesencją talentu Wielkiego Trio. Niezwykle melodyjne frazy gitarowe, harmonia basu i perkusji oraz niezmienny od dwudziestu lat wokal, czego chcieć więcej? Pozostaje tylko siąść i słuchać. Ogromne brawa za tę kompozycję. Album został również wzbogacony o instrumentalny projekt – „Leave That Thing Alone”
Początek to dla mnie lekkie zaskoczenie, ponieważ spodziewałem się czegoś mocniejszego. Jednak moje obawy, zostają zamienione na podziw, kiedy specyficzne przejście na perkusji, wprowadza nas w ostrzejszą część. Mistrzowski bas Geddy’ego, jest znakiem rozpoznawczym. Każdy jego ton ma swój urok. Nie znajdziemy tu instrumentalnego banału. Utwór jak z bajki wzięty. Ostatnim (jak dla mnie) cudem na płycie jest jedenastka, będąca jednocześnie zakończeniem tego kosmicznego dzieła. Naprawdę ciężko jest cokolwiek napisać, bo nie znam wystarczających słów do wychwalenia tej kompozycji. Mogę tylko powiedzieć, że daję sobie rękę uciąć, jeżeli Wam się nie spodoba . Niezła zachęta, co?
„ There is a lake between sun and moon
Not too many know about
In the silence between whisper and shout
The space between wonder and doubt”
„Jest jezioro między słońcem a księżycem
Nieznane prawie nikomu
W ciszy pomiędzy szeptem a krzykiem
W przestrzeni pomiędzy rozważaniem a wątpliwością”*
Counterparts jest właśnie takim jeziorem. Z dala od szarej i ponurej rzeczywistości.
Zanurzyć się w jego lazurowej wodzie to jak podróż w kosmos..
Przeżyjcie to sami...