Zeszły tydzień upłynął mi pod znakiem Wielkiego Trio. Może w niedzielę, dać sobie spokój? Według Biblii, Bóg siódmego dnia odpoczywał, ale jak tu odpocząć od Rush? Nie jest możliwe, przejść obojętnie obok tego zespołu. Na zawsze zapada w pamięć.
Czytając różne wypowiedzi, czy to krytyków, czy to zwykłych pochłaniaczy dźwięków, wszyscy uważają za najlepsze dwa pierwsze albumy. Być może nie słyszeli pozostałych-ich strata. Przez trzydzieści lat, RUSH „zmuszał nas do oczekiwania na kolejną płytę. Czy warto było? Odpowiedzcie sobie sami.
Pierwszym z nich jest „Grand Designs”. Rozpoczynający się klawiszami, już od pierwszych sekund działa na wyobraźnię. Kosmiczną podróż napędza neilowska perkusja oraz bezprecedensowy, wysoko tonowy bas. Co do sposobu przekazu warstwy lirycznej, słowo „dziękuję” to za mało.Kolejnym tworem, zasługującym na ZASTANOWIENIE jest „Manhattan Project”. Moc sekcji instrumentalnej, potęguje bezpośredniość i dojrzałość tekstu. Jak z historii II Wojny Światowej wiemy, „Projekt Manhattan”, dotyczył tajnego zgromadzenia naukowców, pracujących nad stworzeniem bomby atomowej. Wielka Trójka przypomina nam to wydarzenie. Szkoda, że trwa tylko pięć minut. Mistrzostwo w każdej frazie. „Middletown Dreams”. Można się zastanawiać czy Geddy Lee jest muzykiem, który potrafi czarować za równo basem jak i syntezatorami? Może nie jest geniuszem, ale daje pole dla wyobraźni. To tylko kwestia utożsamienia się i zrozumienia, tego co chce nam przekazać. Naprawdę warto tego posłuchać. Nie wiem czy „Emotion Detector” jest gorszy od „Manhattan Project”, ale na pewno w niczym mu nie ustępuje. To właśnie on jest kwintesencją talentu i umiejętności tworzenia utworów melodyjnych, a jednocześni niebanalnych. Kompozycja o bardzo optymistycznym przekazie. Nastraja człowieka do pozytywnego myślenia. Niel Peart, pisząc ten tekst, chciał uświadomić nam, że nie wolno rezygnować z marzeń. Namawia nas do walki, o to, co jest ważne. I istotne dla naszego człowieczeństwa. Instrumentalnie – perełka.