ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Komety ─ Komety w serwisie ArtRock.pl

Komety — Komety

 
wydawnictwo: Jimmy Jazz Records 2003
 
1. Król fliperów (Lesław, Milczarek) [01:43]
2. Nuda nuda nuda (Lesław) [02:08]
3. Samobójczynie (Lesław) [03:27]
4. Graveyard Stroll (Lesław) [01:58]
5. Lonely Sky (Lesław, Bourgeade) [02:57]
6. Tak czy nie? (Lesław) [02:04]
7. Blue Moon (Rodgers, Lorenz) [00:56]
8. Love At First Bite (Lesław) [01:55]
9. Gdzie ona jest? (Lesław) [02:04]
10. Runaway (Shannon, Crook) [01:38]
11. Komet Attack (Lesław, Pleban, Arkus) [20:24]
 
Całkowity czas: 41:33
skład:
Lesław – głos, gitara. Pleban – kontrabas, głos. Arkus – bębny, głos.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 2, ocena: Album jakich wiele, poprawny.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
20.04.2012
(Recenzent)

Komety — Komety

Wiosenne piątkowe wieczory z Kometami – wieczór I. Płyta debiutancka.

Historia Komet zaczęła się w roku 2002. Początkowo był to drugi projekt dwóch muzyków warszawskiego zespołu Partia – gitarzysty i wokalisty Lesława i perkusisty Arkusa. Partia – to sam w sobie był zespół bardzo ciekawy. Zafascynowany muzyką lat 50. i współczesnym psychobilly (wiadomo – „czyste” gitarowe brzmienia lat 50., kontrabas, osadzona w rock’n’rollu melodyka i rytmika), namiętnie kolekcjonujący wszelkie gadżety związane z Elvisem, Lesław bardzo udanie przenosił tą muzykę na nasz rodzimy grunt, dodając do niego specyficzny warszawski nastrój i koloryt (aż mnie korci, by napisać: warszawski spleen), charakterystyczny, jakby pozbawiony emocji, jakby obojętny sposób śpiewania i sporo bardzo ciekawych lokalnych obrazków i obserwacji obyczajowych w tekstach. I to zażerało jak cholera. Zresztą w roku 2005, z okazji dziesięciolecia swego powstania, Partia doczekała się płyty-hołdu, nagranego przez zainspirowanych jej muzyką innych wykonawców.

Partia tego hołdu już nie dożyła. Zespół zakończył działalność w roku 2003, a Lesław, Arkus i kontrabasista Pleban kontynuowali działalność jako Komety. Debiutancki album zespołu ukazał się w tym samym roku 2003.

Biorąc pod uwagę całokształt dorobku Komet, można dywagować, że Lesława w pewnym momencie Partia jakby zaczęła ograniczać. Że nowy zespół miał między innymi dać mu okazję do poeksperymentowania, wyjścia poza Partyjne psychobilly pomieszane z punkowymi naleciałościami. Inna rzecz, że debiutancka płyta jeszcze eksperymentów stylistycznych nie przynosi. Można powiedzieć, że jest to album przejściowy pomiędzy „starą” Partią i „nowymi” Kometami. Mamy tu dziesięć utworów utrzymanych w klimacie psychobilly (czy, jak sam Lesław to nazywał, „żolibilly”) – stylowe brzmienia gitarowe nie młodsze niż rok 1956, napędzające całość dynamiczne partie i pochody kontrabasu, oszczędna perkusja z chętnie wykorzystywanym werblem. Całość ma taneczny, dynamiczny charakter – nie ma tu ani jednego wolnego numeru. Poszczególne utwory są dość podobne do siebie, choć znalazło się tu kilka wyróżniających się utworów: „Lonely Sky” ma przyjemny, nieco swingujący, bujający rytm. „Blue Moon” (z repertuaru Presleya) to jedynie energiczna partia kontrabasu, gwizdany temat i śpiew. W „Runaway” (oczywiście – Dela Shannona) jest tylko śpiew, gitara i sekcja – i jednak charakterystycznego brzmienia archaicznego syntezatora o nazwie Clavioline tu brakuje, choć całość wypadła udanie. Dodajmy jeszcze teksty Lesława – czasem intrygujące („Graveyard Stroll”), czasem poważne („Samobójczynie”), czasem ironiczne („Król fliperów”), intrygujące precyzją obserwacji – i otrzymamy ciekawą, udaną płytę.

Cały album trwa zaledwie 21 minut (zresztą, oficjalna strona zespołu klasyfikuje go jako minialbum); na zakończenie (co zresztą będzie swoistą tradycją Komet) dostajemy nie opisany na okładce, ukryty utwór. Choć jedenasta ścieżka trwa ponad dwadzieścia minut – zdecydowana większość to cisza, po której pojawia się „Komet Attack” – kilkusekundowa zespołowa impresja.

Bardzo stylowa, klimatyczna płyta, zgrabnie nawiązująca do grania z pierwszej połowy lat 50., z epoki przedrockowej. Na następnym albumie Komety ruszą przed siebie, intrygująco rozbudują stylistyczną paletę. Ale o tym już za tydzień w odcinku II.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.