In A Perfect World to ostatni, bardzo zresztą świeży, bo wydany w zeszłym roku, album Szwedów. Z „rodziny The Flower Kings” mamy tu oczywiście głównodowodzącego całym tym ambarasem, Jonasa Reingolda, oraz perkusistę Marcusa Liliequista, który przewinął się przez grupę Stolta w latach 2005 – 2006 i który zastąpił w Karmakanic, obecnego na każdym z poprzednich albumów, Zoltana Csorsza. Ten mały personalny remanent jest oczywiście nieprzypadkowy, gdyż muzyka Szwedów na In A Perfect World nie ulega wielkim trasformacjom i choć nie brak w niej pewnych zaskoczeń, w dalszym ciągu może zainteresować miłośników macierzystej grupy Reingolda.
Tradycyjnie już artyści rozpoczynają od najdłuższej (gwoli przypomnienia: na Entering The Spectra był to ponad 12 – minutowy kawałek tytułowy, na Wheel Of Life trwająca prawie 15 minut pierwsza część Masterplan a na Who's The Boss In The Factory niespełna 20 – minutowy Send A Message From The Heart) i… tradycyjnie już najlepszej rzeczy w zestawie. Tu tę rolę pełni 14 – minutowy epik o wymownym tytule 1969. To taki Reingoldowy powrót do czasów młodości i refleksja nad zmieniającym się szybko światem. A jak jest muzycznie? Sporo tu przede wszystkim Yesów, w aranżacyjnym bogactwie i w wokalnych harmoniach. Wzrusza ponadto nostalgiczny, dobrze korespondujący z treścią kompozycji, główny melodyjny wątek. Sam kawałek jest przykładem solidnego symfonicznego rocka i idealnym przeciwieństwem, następującego po nim, Turn It Up. Bardziej zwięzłego i przebojowego. W swoim pomyśle na ten numer muzycy zbliżyli się nieco do propozycji legendarnej Asii, która świetnie potrafiła (potrafi?) łączyć popową lekkość z ambitniejszym graniem.
Warty zauważenia jest też kolejny w zestawie, zaczęty a capella The World Is Caving In, ładnie zwieńczony orkiestrowym finałem i solową gitarą w stylu Latimera. Can't Take It With You utrzymany w klimacie bossa novy i okraszony przetworzonym wokalem ocierającym się o rapowankę, wydaje się być muzycznym żartem. Zdecydowanie zbytecznym. There's Nothing Wrong With The World i Bite The Grit niewiele już wnoszą do obrazu Karmanicowego progrocka, choć ten drugi zwraca uwagę mocnym, metalowym zwieńczeniem. Stylistycznie odstaje trochę od całości When Fear Came To Town. To w pierwszej części akustyczna ballada pachnąca Ameryką, później wzbogacona o ładne bluesrockowe gitarowe solo.
Nierówny to album. Krążek z wartościowymi momentami, ale i niepotrzebnymi dłużyznami. Z pewnością słabszy do swojego bardziej spójnego poprzednika. Mimo tego fani Karmakanic nie powinni nim być rozczarowani.