ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Hammill, Peter ─ Skin w serwisie ArtRock.pl

Hammill, Peter — Skin

 
wydawnictwo: Virgin Records 1986
 
All songs by Peter Hammill, except where indicated.
"Skin"
"After the Show"
"Painting by Numbers"
"Shell"
"All Said and Done"
"A Perfect Date"
"Four Pails" (Chris Judge Smith, Max Hutchinson)
"Now Lover"
 
Całkowity czas: 43:17
skład:
Musicians:
Hugh Banton – cello; David Coulter – didjeridu; Guy Evans – percussion, drums; Stuart Gordon – violin; Peter Hammill – guitar, keyboards, vocals; David Jackson – saxophone; David Luckhurst – voices
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,0

Łącznie 6, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
18.01.2012
(Recenzent)

Hammill, Peter — Skin

Ćwiara minęła AD 1986! Zaległości, czyli remanent pokontrolny.

Kiedyś napisałem taki felieton  „Polski prog-rock – remanent pokontrolny”. Jak go Naczelny przeczytał, to resztę włosów sobie z głowy wyrwał (czyli wszystkie trzy) i powiedział, że jeśli on to opublikuje, to na drugi dzień będzie mógł portal zamknąć. Ale to tak na marginesie.

 Znam takich, którzy przy „Painting by Numbers” dostają lekkiej piany i ciężkiej cholery. Znam takich, którzy w ogóle nie cierpią „Skin” i na samo jej wspomnienie sypią bluzgami. No cóż, niektóre wydania zawierały jako bonus nagranie „You Hit Me Where I Live”, a ono nawet mnie trochę boli.

 O co ten cały huk? Ano Piotruś Pan nagrał płytę zgodna z duchem czasów, czyli lat osiemdziesiątych. Trochę new-romantic, trochę nowej fali, jak na Hammilla sporo „normalnych” piosenek. Nosz prawie pop. Zerknąłem sobie właśnie na progarchiva, żeby zobaczyć, co tam sądzą o tym krążku – na sześć recenzji jedna bardzo pozytywna, jedna pozytywna, jedna taka sobie i trzy do bani. Ogólny rating poniżej trzech gwiazdek – jeden z niższych spośród solowych dzieł Piotrusia Pana. No dobra, ale to progarchiva. A „Skin” jak już nieco wyżej napisałem jest nieco inna.

 Jeżeli hałaśliwy utwór tytułowy nas nie zniechęci (a może) to zaraz potem jest prześliczny „After The Show” – czyli Hammill w kameralno-balladowej wersji, jaką bardzo wszyscy lubimy. Potem następny kop w uszy, czyli kolejny hałaśliwy, nowofalowo-taneczny numer „Painting by Numbers”. Ale już od następnego, do samego końca są już tylko bardzo dobre utwory, a finałowy „Now Lover” to brylant najczystszej wody, typowy hammillowski epik o damsko-męskich perypetiach, jak zwykle wykonany w bardzo emocjonalny sposób. To trochę taka Plaga Latarników lat osiemdziesiątych.  Można co prawda  powiedzieć, że jakie czasy, taka Plaga.  Można. Ale  nic lepszego  w latach osiemdziesiątych Hammill nie nagrał, a potem też nie. Pod względem tego charakterystycznego patosu niewiele ustępuje mu „All Said And Done”, ale to już dużo spokojniejszy utwór, w stylu tych wszystkich podniosłych numerów o nieszczęśliwych uczuciach, których sporo popełnił.

 Nie wiem dlaczego ta płyta ma tak niskie notowania wśród fanów Piotrusia Pana. Tomek Beksiński kiedy recenzował płyty Hammilla do wkładki w Tylko Rocku, dał jej trzy gwiazdki na pięć możliwych. Na pytanie dlaczego tak mało, odpowiedział lakonicznie: „Bo na tyle zasługiwała”. Potem nieco rozwinął wypowiedź – Jeżeli „Over”, czy „In Camera” dałem pięć, to ile mogłem dać „Skin”?  Niby racja. Ale jeśli popatrzymy się co na tym albumie się znalazło, to mamy  jeden bardzo taki sobie – „Painting by Numbers”, jeden niezły – „Skin” i sześć bardzo dobrych. Chciałbym zobaczyć takiego mądrego, który powie, że nastrojowe „After The Show” i „Shell” , czy porąbane rytmicznie „A Perfect Date” (trochę w stylu „A Motor-Bike In Arica” z „The Future Now”) są kiepskie, albo że błee jest „Four Pails”, kolejna piękna ballada. O „Now Lover” już nie wspomnę.

 „Skin” jest jedną z ostatnich płyt Hammilla, do których przyznaję się tak z pełnym przekonaniem. Pozostałe to „In A Foreign Town” i „The Noise”. Z resztą późniejszych mam problem, bo to tak nie do końca, albo nie wszystko. Z nich najbliższa ideału jest „Out of Water” -  tam jest „A Way Out”. Ale i tak wersja studyjna to pikuś w porównaniu z wersją, jaką Piotruś Pan zagrał w Filharmonii Pomorskiej w październiku 1995 roku. Kto tego nie widział, nie słyszał – niech żałuje, bo był to FE-NO-ME-NAL-NY koncert. Na pocieszenie dodam, że krąży bootleg z tymi nagraniami.

 Poza tym spostrzegawcze oko wytrawnego fana powinno dostrzec, że na „Skin” grało całe VDGG plus VDG.

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Kalifornia - IC1499 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.