Czwarta płyta SBB według pierwotnych planów miała zostać nagrana z orkiestrą symfoniczną. Niestety, budżet Polskich Nagrań nie pozwolił na realizację takiego przedsięwzięcia i partie orkiestry ostatecznie zostały zastąpione partiami syntezatorów.
Częściowo dzięki temu w warstwie brzmieniowej zaznacza się tu wyraźne przesunięcie środka ciężkości: gitara rzadko wysuwa się tu na pierwszy plan, zdecydowanie dominują tu instrumenty klawiszowe. Nawet linie basu są grane na syntezatorach, Skrzek odstawił na pewien czas gitarę basową do kąta.
Sama konstrukcja obydwu utworów jest bardzo konkretna, zaplanowana: poszczególne fragmenty są starannie zaaranżowane, każda kolejna partia instrumentalna logicznie wypływa z poprzedniej. Zwłaszcza zwartą, dokładnie zaplanowaną konstrukcję ma utwór tytułowy: osnuty wokół intrygującego poematu Juliana Mateja, majestatyczny.
Utwór tytułowy jest bardziej podniosły; „Przed premierą” żywiołowe, dynamiczne, żywsze. Sporo tu kontrastów dynamicznych, fragmenty szybkiego zespołowego grania przeplatane są momentami wyciszenia. Więcej swobody dostają tutaj instrumentaliści, jest więcej fragmentów, gdzie zespół pozwala sobie na improwizowanie. Ale także w tym przypadku cały utwór ma przemyślaną, logiczną konstrukcję, z powracającymi tematami muzycznymi, wariacjami i kontrapunktami.
W wersji zremasterowanej zasadniczą część płyty uzupełnia nagrana jesienią 1976 pełna, prawie półgodzinna wersja suity „Odejście”. Od późniejszej, nieco bardziej skondensowanej wersji płytowej różni ją przede wszystkim długość wstępu, granego przez Apostolisa na buzuki (albo na bardzo specyficznie strojonej gitarze akustycznej): reszta zespołu wchodzi na wysokości dziesiątej minuty. Oprócz dość typowej dla zespołu podniosłej pieśni, opartej na bogatym syntezatorowym brzmieniu, Apostolis dostaje tu, w środkowej części, sporo miejsca, by poszaleć na gitarze elektrycznej. Choć utwór głównie budują syntezatorowe szaleństwa Skrzeka. Sama forma jest dość luźna, poszczególne części suity od czysto muzycznej strony powiązane są ze sobą dość swobodnie, nie ma tu jakiegoś muzycznego kręgosłupa, spajającego poszczególne fragmenty w całość.
Pełne osiem gwiazdek: to bardzo dobra płyta. Której nieco szkodzi instrumentalna hegemonia Skrzeka: Apostolis jest tu trochę za bardzo schowany, brakuje jakichś wyraźniejszych partii gitary (z których można było zrobić ciekawy kontrapunkt dla syntezatorów).