ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Nosound ─ The Northern Religion Of Things w serwisie ArtRock.pl

Nosound — The Northern Religion Of Things

 
wydawnictwo: Kscope 2011
dystrybucja: Rock Serwis
 
1. About Butterflies And Children (3:01)
2. Fading Silently (5:49)
3. Kites (6:21)
4. Tender Claim (4:01)
5. The Misplay (4:40)
6. The Broken Parts (6:14)
7. Lightdark (8:10)
8. Hope For The Future (4:46)
9. Sol29 (7:39)
 
skład:
Giancarlo Erra - wokal, gitara akustyczna, instrumenty klawiszowe
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 2, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
06.07.2011
(Recenzent)

Nosound — The Northern Religion Of Things

Nosound widziałem na żywo dwukrotnie. Chyba nikogo nie zdziwi, że pierwszy raz na drugiej edycji Ino-Rocka w 2009 roku, a drugi kilka miesięcy temu na festiwalu w Koninie. W sumie za każdym razem wydawali mi się czarnym koniem pośród wykonawców. W Inowrocławiu między metalowe Indukti i legendarnego Hacketta Erra wcisnął się ze swoimi nostalgicznymi kompozycjami i nieoczekiwanie zachwycił. W Koninie wiele osób po zejściu The Watch ze sceny najzwyczajniej darowało sobie drugi włoski zespół i wyszło. Przykre. Zwłaszcza że występ Nosound był o wiele ciekawszy.

Z Inowrocławiem związana była jeszcze jedna kwestia – ciekawiło mnie bardzo jak klimat takiej, raczej przeznaczonej do słuchania samotnie wieczorem, muzyki zostanie oddany na żywo. Okazało się, że moją jedyną reakcją mógł być podziw. Było doskonale. Dlatego trochę się zdziwiłem, kiedy przeczytałem informację o charakterze tego wydawnictwa – nagrania pochodzące z prób przed kameralnym koncertem Giancarla Erry w Londynie. Bez zespołu. Obudzą się głowy zniechęcenia i zawodu, że nie będzie całego zespołu, grania smyczkiem na gitarze, kanonady Winter Will Come i innych bardzo poruszających na żywo rzeczy (w tym mojego ukochanego The Moment She Knew). Mógł przecież wydać pełnowymiarową koncertówkę, ale tego nie zrobił. Podszedł do tego okrężną, ryzykowną drogą. Na tak odważny krok mógł odważyć się tylko artysta dojrzały i pewny swego. Stuprocentowo przekonany, że takie wydawnictwo będzie miało jakąkolwiek wartość. Czy ją ma?

Zdecydowanie tak. Jeżeli koncert naprawdę brzmiał w ten sposób, to chylę czoła i podziwiam. Nie będę jednak patrzył na ten album z tej perspektywy. Zastanawia mnie bardziej to, czym jest on w oderwaniu od bycia próbą przed koncertem… Powrotem, Drodzy Państwo! Przecież Nosound było na samym początku teatrem jednego aktora. Większość czytelników z pewnością lepiej ode mnie pamięta te czasy, kiedy „Sol29” można było dostać tylko od zespołu, a Erra nagrywał tylko z automatem perkusyjnym. Ja za to pamiętam, że pierwsze przesłuchanie „Lightdark” pozostawiło mnie w kropce, bo to nie był już ten sam niedoświadczony i samotny Giancarlo (chciałbym w tym miejscu zaznaczyć, że teraz „Lightdark” jest moim ulubionym albumem Nosound). Dlatego „The Northern Religion of Things” jest powrotem do korzeni. Tym, czego ta muzyka musiała się w końcu wyzbyć na drodze naturalnej ewolucji. Nie ma bębnów, aranżacje są prostsze, czasem wręcz brzmiące topornie w porównaniu z oryginałami. Więcej za to gitary akustycznej i… No właśnie. Emocji? To chyba niemożliwe. Ta muzyka zawsze była nimi wypełniona. Słuchać „The Northern Religion of Things” to tak jak słuchać z boku mężczyznę grającego serenadę swojej ukochanej. Bardzo to osobiste, delikatne, urocze i… No właśnie. Słucham tego albumu już chyba piąty raz, ciągle to czuję i nie potrafię nazwać.

W sumie więcej do powiedzenia nie mam. Z pewnością nie jest to album dla wszystkich. Patrząc z perspektywy występu na żywo – Giancarlo pokazał klasę. Jako wydawnictwo albumowe – oszpecił trochę te utwory. Ale ta muzyka posiada taki charakter, że jej to sprzyja. Dodało jej pewną nutę intymności. I to ostatnie słowo zdecydowanie najlepiej określa ten album. Gdybym miał ograniczyć recenzję do jednego słowa, to byłaby to właśnie intymność. Naznaczona w Nosound chyba najbardziej od czasów debiutu. Warto poczuć to raz jeszcze, również z nowszymi kompozycjami.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.