Czwarty studyjny materiał Nosound nie przynosi żadnych diametralnych zmian, trudno jednak mówić o jakimś rozczarowaniu. Jaki jest koń, każdy widzi i pewnie żaden z fanów śledzących uważne poczynania grupy Giancarlo Erry nie spodziewał się zaskakującej stylistycznej wolty. W dalszym ciągu mamy zatem do czynienia z bardzo nastrojowym, przestrzennym i atmosferycznym graniem czerpiącym garściami z Sol29, Lightdark i A Sense Of Loss, czyli dotychczasowych albumów Włochów.
Cóż, taki jest świat Nosound – umiejętnie budowany na bazie zwykłej piosenki, rozwijającej się niespiesznie i obudowanej to ambientowym, to lekko postrockowym klimatem. Jeśli kogoś już nuży, może zatrzymać się na wydanym cztery lata temu – znakomitym zresztą - A Sense Of Loss. Jeżeli jednak dalej potrzebuje obcowania z nieco odrealnionym, pełnym pięknej melodyki graniem, wymagającym skupienia i to najlepiej późną nocą, powinien zanurzyć się w Afterthoughts.
Płytę rozpoczyna In My Fears, jeden z najlepszych numerów w zestawie i do tego reprezentatywny dla całego krążka. Rozpoczęty spokojnie, z czasem zyskuje rockowego żaru, by kończyć się patetycznym, wzniosłym, mocno rozbudowanym instrumentalnie finałem, gdzieś ocierającym się o charakterystyczną dla postrocka ścianę dźwięku. Podobnie skonstruowany jest następujący po nim I Miss The Ground, znakomity The Anger Song, czy wreszcie She. Niebagatelną rolę odgrywa tu perkusja. Pojawiający się na płycie były muzyk Porcupine Tree, Chris Maitland, gra naprawdę mocno i chwilami bardzo gęsto nadając muzyce Nosound bardziej progresywnego charakteru. Swoistą przeciwwagę stanowią partie wiolonczeli autorstwa Marianne De Chastelaine szczególnie słyszalne w bardziej onirycznym Encounter. Warto też dostrzec Paralysed, w którym Erra śpiewa po raz pierwszy na albumach Nosound w swoim ojczystym języku i w którym to utworze pojawia się przejmujące i dostojne gitarowe solo.