Zaczyna się intrygująco - coś niby strojenie instrumentów przechodzące w klimat orkiestrowo przedstawionego klimatu grozy - niemniej już po niecałej minucie orientujemy się z czym przyjdzie nam się "zmagać" - a to z heavy metalem podlanym progresywnym sosem. Dobrze to czy Ľle ? To już oczywiście zależy od gustu słuchacza niemniej zauważyć i docenić należy jedno - ta płytka Vanden Plasa na szęście nie przynudza aż do obrzydliwości powszechnie uprawianym progmetalem - decyduje tu może data wydania orginału, a może po prostu swoiste rozdarcie muzyków, które tylko wychodzi im na dobre. Mówiąc w najwiekszym skrócie: Andy Kuntz - wokal, Stephan Lill - gitary, Torsten Reichert - bas, Andreas Lill - bębny oraz Gunther Werno - klawisze zdecydowali się wydać coś zawieszonego pomiędzy klasycznym niemieckim heavy metalem spod znaku Accept a bardziej progresywnym podejściem do takiego rodzaju muzyki inspirowanym dokonaniami Fates Warning czy też słabiej Dream Theater. Słucha się tego naprawdę przyjemnie - raz można radośnie pomachać głową w takt uroczo surowych acceptowskich rifffów (zwłaszcza utwór 2 i 7 ), innym zaś razem oddać się bardziej ambitnemu (co nie oznacza automatycznie lepszemu) podejściu do omawianej muzyki. Progresywna nuta - trzeba to przyznać - na tle całej płyty przeważa nie odbierając jednak radości słuchania fanom zapatrzonym w heavy metalową manierę lat 80-tych. Trochę tu więcej klawiszy, dużo zapatrzenia we wspomnianych powyżej prekursorów progmetalu, ale przecie metalowa muzyka ewoluuje i z tym się trzeba pogodzić. I tak jak zwolennikom Acceptu nie bojącym się słowa progmetal bardziej do gustu przypadnie omawiane dokonanie Vanden Plasa, tak ci bardziej zapatrzeni w Helloween powinni zapoznać się z dłuższymi dokonaniami Stratovariusa - bo klasyczny heavy metal przybiera coraz to inne formy - czasami mocno wyszukane i pachnące progresywnym podejściem. Czy znak to naszych dziwnych czasów czy też nie - warto się z owymi nowinkami zapoznać. Wracając do recenzowanego dokonania Vanden Plasa - powinno się wyróżnić utwór Soul Survives - nie na tej zasadzie, że jest najdłuższy, lecz raczej najinteligentniej skonstruowany. Ciekawie przedstawia się też długaśna ballada How Many Tears - przyznaję, że sam miałem na początku spore opory z jej zaakceptowaniem, niemniej zawiera w sobie wiele czekającego na odkrycie piękna - trzeba tylko nieco się wysilić. No dalej panowie heavymetalowcy - jest trochę muzyki, która jak ufam pozytywnie Was zaskoczy.....