ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Under The Sun ─ Self Titled w serwisie ArtRock.pl

Under The Sun — Self Titled

 
wydawnictwo: Magna Carta 2000
 
1. This Golden Voyage - 7:13
2. Tracer - 5:41
3. Seeing Eye God - 3:37
4. Gardens Of Autumn - 5:02
5. Perfect World - 5:21
6. Reflections - 5:45
7. Breakwater - 7:34
8. The Time Being - 10:01
9. Dreamcatcher - 7:56
10. From Henceforth Now And Forever - 9:16
 
Całkowity czas: 67:53
skład:
Chris Shryack - voc, g / Kurt Barabas - b, back v / Matt Evidon - k, back v / Paul Shkut - dr
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,0

Łącznie 5, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
24.05.2001
(Recenzent)

Under The Sun — Self Titled

Już myślałem, że znowu popadnę w depresję. Zauważyłem, bowiem, że mój kochany progmetal zmierza coraz bardziej w ślepą uliczkę, w techniczne do bólu granie gdzie nie ma za bardzo miejsca na coś takiego jak poezja, zaduma, przeżywane w ciszy, a wyciskające łzy z oczu emocje... Taki Dream Theater, taki Planet X, taki Spiral Architect... W latach 70 - tych zarzucano Deep Purple, że Machine Head to płyta z muzyką odhumanizowaną, zimną, nieludzko precyzyjną... Ha ! - więc co mamy powiedzieć dzisiaj ? Zespoły, które wymieniłem powyżej to przecie istna cyberiada - witamy w nowym, wspaniałym progmetalowym świecie androidów - jeśli chcesz się wzruszyć to wsadź sobie w tyłek końcówkę kabelka i naciśnij ENTER...

Po co ten złośliwy wstęp ? Ano z takiej dzikiej uciechy, która domaga się gestu wyprostowanego środkowego palca w kierunku zjawiska, od którego człowiek powoli (bo jest w końcu wspaniały Pain Of Salvation czy takiż Fates Warning), ale nieubłagalnie(bo cyberiada rośnie w siłę) się odwraca - a ma ku czemu się odwrócić ! No właśnie - do tego cały czas, zapewne nader okrężną drogą, zmierzam - jest wciąż muzyka, która staremu zrzędzie zakochanemu w klasycznej progresji lat 70-tych, brytprogu i owym nieszczęsnym progmetalu (jeszcze !) może nieźle zawrócić w głowie. Debiutancki krążek amerykańskiej formacji Under The Sun wpadł mi w ręce pod koniec 2000 roku na zasadzie przemiłej niespodzianki i rychło dokonał niezłych przetasowań w moim rankingu najlepszych wydawnictw. Debiutancki krążek... - toż ten zespół istnieje już od 10 lat ! - ten fakt jasno ukazuje jak ciężko jest się przebić nieszablonowej, art - rockowej muzyce. Gdybyśmy mieli do czynienia z progową lub progmetalową odmianą "boysbandu" (odpowiednio np. obecna Arena i obecny Dream Theater) to wspomnianych trudności by nie było bo to jest schematyczne, przewidywalne granie i łatwo, jak na ten rynek, się sprzedaje... Nosz Dobasie - mniej może tej atematycznej żółci, zaś więcej konkretów ? Coż - za wierszówkę to mi nie płacą, niemniej kieszeń nabijającego konto imperialistom z tepsy gościa Caladana świętą jest, zatem postaram się jakoś streszczać...

Formację Under The Sun tworzy czterech panów: Chris Shryack - wokalista, gitary tudzież różne "przeszkadzajki"; Kurt Barabas - bas, chórki; Matt Evidon - klawisze, chórki oraz Paul Shkut - gary. Co to za muzyka ? Ano zabijcie mnie, ale za bardzo to nie wiem. Chłopcy szerokimi garściami czerpią z Yes, Genesis, Pink Floyd, King Crimson, Procol Harum, Rush... Czerpią, a jednocześnie tworzą zupełnie nową i niepowtarzalną jakość. Recenzje takich krążków jak ten można pisać w dwojaki sposób - jako wyszukiwanie w każdym utworze wspomnianych już inspiracji połączone z popisywaniem się własną wiedzą na temat przeszłości art -rocka, akcentujące elementy zapożyczone albo też jako eksponowanie tego co uderza najbardziej - świeżosci, swobody w poruszaniu się pomiędzy zacnymi, klasycznymi wpływami, tworzenia zachwycającej mikstury jakiej jeszcze nikt nie stworzył. Może wydam się wygodnickim ignorantem ukrywającym własną muzyczną niewiedzę pod płaszczykiem zgrabnych słówek, niemniej wybieram rozwiązanie drugie. Dawno nie słyszałem tak zachwycającej muzyki zdradzającej świetne obeznanie w tym co w progresywnym rocku najlepsze połączonej z własną propozycją, z własną wizją odświeżenia progrockowej formuły na miarę nowego tysiąclecia, formuły, która ma się całkiem dobrze. Skoro progmetal zmierza, jak się zdaje, do nikąd to pochylmy się choć na chwilę nad twórczością Under The Sun, pochylmy i oddajmy pokłon. Płytka jest mocno zróżnicowana - tak klimatycznie, co uwzględniając wymienione powyżej inspiracje nie powinno budzić zdziwienia, jak i czasowo - od krótkiego, świetnego Seeing Eye God po dwucyfrówkę w postaci The Time Being. Brzmienie często prezentuje cięższe poziomy - czy to za sprawą gitary czy też klawiszy - to właśnie wpływ Rush, a pewnie i tria Emerson-Lake-Palmer niemniej ileż innych elementów zawiera muzyka Under The Sun ! To kolejny dowód na to, że wcale nie trzeba tworzyć długich suit, w których czasami zresztą dzieje się mniej niż podczas szumu morza na końcu płytki Harbour Of Tears formacji Camel - wystarczy nawet i te pięć minut by pokazać klasę i pomysłowość zespołu. Chciałbym opisać Wam poszczególne smaczki, ale wyszłaby z tego zapewne mała monografia bowiem tu każdy bez wyjątku utwór zasługuje na dużą porcję adoracji, więc poprzestanę może na IMHO najlepszym kawałku z krążka - na Breakwater. Początek to podniosłe brzmienie dud, stopniowo narasta partia perkusji pociągająca za sobą majestatyczne wejście organowe - jak dla mnie bomba, jestem już absolutnie zachwycony. Teraz krótki, zgrabny fragment wokalny i zaczyna się instrumentalne szaleństwo - to hard rockowe gitary wraz z dźwiekami pląsającego Hammonda, jeszcze trochę i wybrzmiewa motyw grany unisono ! - zachwyt wzmaga się jeszcze bardziej. Mija piąta minuta i otrzymujemy coś na kształt refrenu - bardzo melodyjnego, a jednocześnie niebanalnego. Gdyby w tym momencie ten utwór się skończył to i tak byłby wielki, ale oto rozpoczyna się kapitalne, trwające do samego końca fortepianowe solo - nie wiem już nawet co napisać...to jest geniusz... Pomimo obiecanek nie sposób nie wspomnieć o innych równie intrygujących momentach jak np. znakomite harmonie wokalne w Tracer lub Reflections lub w jakimkolwiek zresztą fragmencie gdzie panowie z Under The Sun śpiewają unisono, jak urzekająca wstawka w Perfect World (organy, a potem wokalny Yes plus Hammond), jak brzmieniowe efekty w The Time Being kończącym się cichnącym, pełnym nieopisanych emocji Watersowskim krzykiem, w Dreamcatcher (to stosunkowo najsłabsza kompozycja albumu, ale pamietajmy z jakim wyśrubowanym standartem mamy tu do czynienia !) czy w From Henceforth Now And Forever... Ta ostatnia pozycja była przez pewien czas moim faworytem - jakżesz wyśmienite to połączenie klimatu senności, nastrojowości i pewnej psychodelii ze stopniowo narastającym długim instrumentalnym popisem. A na koniec po brzmieniowym spiętrzeniu następuje rozładowanie sytuacji z odgłosem cichnącej burzy w tle - piękne...

Tak, to doprawdy wyjątkowo piękna płyta - jedna z trzech najlepszych z minionego już roku 2000. Oby w tym tysiącleciu pojawiło się więcej równie znakomitych wydawnictw to na bezduszną cyberiadę będzie się można ostatecznie wypiąć - czego Wam i sobie życzy Dobas

Gorące podziękowania i pozdrowienia lecą w kierunku Darka Hałasa z Bydgoszczy, bez którego szczodrego gestu napisanie owej recenzji nie byłoby w ogóle możliwe.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.