ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Queen ─ Sheer Heart Attack w serwisie ArtRock.pl

Queen — Sheer Heart Attack

 
wydawnictwo: Hollywood Records 1974
 
1. Brighton Rock (5:08)
2. Killer Queen (2:57)
3. Tenement Funster (2:48)
4. Flick of the Wrist (3:46)
5. Lily of the Valley (1:43)
6. Now I'm Here (4:10)
7. In the Lap of the Gods (3:20)
8. Stone Cold Crazy (2:12)
9. Dear Friends (1:07)
10. Misfire (1:50)
11. Bring Back That Leroy Brown (2:13)
12. She Makes Me (Stormtrooper in Stilettoes (4:08)
13. In the Lap of the Gods...Revisited (3:42)
 
Całkowity czas: 41:16
skład:
- Freddie Mercury / vocals, piano
- Brian May / banjo, guitar, piano, keyboards, vocals, ukulele
- Roger Taylor / percussion, drums, vocals, screams
- John Deacon / guitar, bass, fiddle, double bass
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,3
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,7
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,8
Arcydzieło.
,12

Łącznie 34, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
20.10.2010
(Recenzent)

Queen — Sheer Heart Attack

recenzja zaktualizowana w ramach królewskiego cyklu (lipiec 2012) - część III

Cóż to był za rok! King Crimson nagrało Red, Genesis The Lamb Lies Down On Broadway, Yes Relayera, Camel… Kontynuować? Chyba nie trzeba. Natomiast Queen w roku 1974 wydało aż dwa albumy. Osiem miesięcy po genialnym Queen II przyszła kolej na płytę, która, jak się później okaże, będzie tą pierwszą naprawdę popularną i otworzy Królowej drogę do niesamowitej przyszłości… Oto Sheer Heart Attack.

She's a Killer Queen
Gunpowder, gelatine
Dynamite with a laser beam
Guaranteed to blow your mind
Anytime


Powyższy cytat z "Killer Queen" jest moim zdaniem idealnym opisem trzeciego dzieła Brytyjczyków. O ile Queen II miało zwartą strukturę i jako taki podobny klimat, tak Sheer Heart Attack jest czterdziestominutowym tyglem urozmaiconych pomysłów. Drapieżna, nieprzewidywalna, słodziutka, ale czasem nadzwyczaj gorzka – taka jest teraz nasza Królowa. Puściła wodze fantazji i pozwoliła sobie dosłownie na wszystko. Kobieta wyzwolona po prostu!:) Zatem jeżeli ktoś liczy na odnalezienie tutaj uniesień, skomplikowanych form i uduchowionych tekstów, to niech się nie łudzi – tego tutaj nie ma. Nie jest to też żaden koncepcyjny album, co udowadnia tytuł, a raczej historia z nim związana. Jeśli spojrzycie na tracklistę, to Waszym oczom nie ukaże się nigdzie utwór "Sheer Heart Attack". Ten pojawił się dopiero w roku 1977 na News of the World, gdyż właśnie wtedy został ukończony przez Taylora. Po prostu muzycy potrzebowali fajnej nazwy dla kolejnego albumu. Nie oznacza to jednak, że Queen już się stacza i psuje. Wręcz przeciwnie! Jest to do roku 1975 zdecydowanie najciekawsza muzycznie płyta Queen. Przekrój stylowy jest niesamowity, przy czym spójność została zachowana przez jeden czynnik – zaczynający już się kształtować niepowtarzalny, eklektyczny styl zespołu. Poszukujący, nieoszlifowany, czasami kiczowaty do bólu, ale być może dlatego taki powabny.


Wszystko zaczyna się odgłosami z jakiegoś cyrku albo festynu, które płynnie przechodzą w mocne, rockowe "Brighton Rock". Freddie śpiewa przez większość czasu falsetem, co zrodziło dość dziwaczny klimat, ale potem Brian May już tylko dyktuje warunki. I nie bierze jeńców. Ani wcześniej ani później nie pozwolił nigdy sobie na tak odważne i tak długie szaleństwo na żadnym albumie. Natomiast koncerty Queen nie mogły się obyć bez solówki "Brighton Rock". Przy tym zawsze wychodziła jakoś inaczej. Więcej efektów echa i jeszcze więcej szaleństwa. No ale wróćmy do płyty, która wycisza się i przechodzimy do drugiego utworu, który był tym pierwszym wielkim przebojem zespołu. Stylowe, dostojne, w jakiś sposób seksowne "Killer Queen". Do dzisiaj nie wiem do końca co tkwi w tym kawałku, ale jest naprawdę stylowy. Po prostu klasyka i doskonałe wyczucie. No i ten cudowny tekst…

Drop of a hat she's as willing as
Playful as a pussy cat
Then momentarily out of action
Temporarily out of gas

Co mamy dalej... "Tenement Funster" z Rogerem Taylorem na wokalu. Założę się, że 90% ludzi nie domyśliłoby się, że to utwór Queen. Trochę szkoda, że to tak nieznana kompozycja. Gdzieś na granicy goryczy i nostalgii… Nie ukrywam też, że bardzo lubię wokal Rogera Taylora. Kolejne dwa utwory łączą się w jedną całość i tworzą dość specyficzną mieszankę. "Flick of the Wrist" jest bardzo ponure, gęste, ale z całkiem chwytliwym, szybkim refrenem. Wszystko w końcu się wycisza do bardzo ładnej melodii miniaturki "Lily of the Valley". Później robi się naprawdę, naprawdę dziwnie. Now I’m Here to utwór, który pisany był chyba pod kątem przedstawiania go w przyszłości na żywo i Queen nie rezygnowało z grania go przez wiele lat. Światła sceniczne gasły, a Freddie Mercury pojawiał się w różnych miejscach sceny, śpiewając now I’m here…. now I’m there. W wersji studyjnej utwór chyba jednak się tak dobrze nie sprawdza.

In the Lap of the Gods jest chyba pierwszym utworem, gdzie Queen postanowiło wyraźnie bawić się kiczem. Piskliwe wokalizy, trochę nietrafionych rzeczy i brak wizji dokąd to wszystko zmierza. Następnie kolej na dziwnie zaśpiewaną zwrotkę z wokalem przepuszczonym przez jakiś efekt. W tle całkiem ładna melodia, całkiem typowa dla zespołu, ale wydaje się celowo odrobinę nieudolna, a utwór przekombinowany. Dość dziwny klimat kończy się wraz ze "Stone Cold Crazy".Rozpędzony riff, zwariowany tekst i przede wszystkim rozpędzony głos Mercury’ego. Po prostu odjazd. Zobaczcie sobie wideo z Freddie Mercury Tribute Concert z 1992 roku, gdzie Tony Iommi i James Hetfield towarzyszą Queen. Hetfield ledwo wyrabiał się ze zaśpiewaniem tekstu.

Co jeszcze tu mamy… Bardzo sympatyczne, bezkompromisowe "Misfire", gdzie szczególną uwagę przykuwa rytmiczna gitara akustyczna. Znalazło się też miejsce na kolejną farsę - klimat lat trzydziestych i ukulele w "Bring Back That Leroy Brown" (wsłuchajcie się koniecznie w ten pocieszny tekst). Zdarzyła się też wpadka, czyli nudne "She Makes Me" z Brianem Mayem za mikrofonem. Wieńczące płytę "In the Lap of the Gods... Revisited" udało się o wiele lepiej i wyraźnie zwiastowało przyszłe wielkie hymny Queen.

Sheer Heart Attack może nie jest albumem tak dobrym, jak poprzedniczka oraz następne dzieło Queen, ale naprawdę warto się z nim zapoznać. Nie tylko dlatego, że jest częścią historii tego niesamowitego zespołu, ale także z prostszego i powodu – jest to dzieło bardzo łatwo przyswajalne i słuchanie go jest czystą przyjemnością. Ukazuje przedwiośnie zespołu, który wkrótce miał wkroczyć do ścisłej, światowej czołówki i stać się światową sensjacją. W sumie takiego albumu też już nikt nie powtórzy. Bo niewiele osób potrafi dzisiaj robić muzykę tak dobrą i z takim dystansem do samego siebie...

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.