ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Magellan ─ Hour Of Restoration w serwisie ArtRock.pl

Magellan — Hour Of Restoration

 
wydawnictwo: Magna Carta 1991
 
1. Magna Carta - 14:45
2. The Winner - 2:07
3. Friends Of America - 3:27
4. Union Jack - 9:08
5.Another Burning - 5:04
6. Just One Bridge - 2:15
7. Breaking These Circles - 5:17
8. Turning Point - 1:24
 
Całkowity czas: 43:38
skład:
Trent Gardner - k, lead voc / Wayne Gardner - g, back voc / Hal Stringfellow Imbrie - b
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,3

Łącznie 8, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
24.05.2000
(Recenzent)

Magellan — Hour Of Restoration

Pierwsze lata minionej dekady.....okres kiedy najlepszym i co ważne - tanim sposobem poznawania muzyki było zanoszenie kaset do przegrywalni..., ech - łezka się w oku kręci na takie wspominki :-). Któregoś nie zapamiętanego z daty, a tak przecież ważnego dnia moje błądzące po bogactwie katologu Rock-Serwisu oczy zatrzymały się na zespole Magellan - "Fajna nazwa - po myślałem wtedy - no i sądząc po czasie płytka ładnie wejdzie na jedna stronę 90- tki - biorę!" Zamówiłem, odebrałem, zapuściłem na sprzęcie....

Pierwsze wrażenie było jednoznaczne - totalny chaos dźwiękowy o bardzo jednakże przyjemnym dla ucha brzmieniu - podkład dość ciężko i szybko grającej gitary tudzież klawiszy, a na pierwszym planie niesamowite syntezatorowe harce. Do tego zawsze lubiany przeze mnie automat perkusyjny. Wszystko to wydawało się zrazu takie kakofoniczne, takie amelodyjne - jakby swoista techno-metalowa symfonia na cześć entropii. Próbowałem dociec co to za muzyka - jakie ma korzenie, ale z niewielkim skutkiem - jakieś wpływy cięższych partii Rush czy tria Emerson-Lake-Palmer, jakieś nawiązania do Queensryche nieśmiało próbowały dać znać o sobie, ale potęga brzmienia Magellana czyściła w umyśle wszelkie skojarzenia.... To było coś zupełnie innego - świeżego. Gdybym wtedy znał debiut Dream Theater mogłoby być z odbiorem trochę inaczej, ale nie znałem. Kolejne przesłuchanie, piąte, dziesiąte... - tak właśnie pokochałem progresywny metal (tu w bardziej jego elektronicznej odmianie) nie za bardzo wiedząc w czym tak właściwie się zakochuję - ten gatunek dopiero się kształtował, a ja katowałem jeden z jego kamieni węgielnych.

Płytę otwiera niesamowity fragment instrumentalny - to taki podany w pigułce styl Magellana - kaskada wganiatających w ziemię, szybko następujących po sobie syntezatorowych dźwięków - często granych unisono z uderzeniami perkusji, do tego co rusz wyrywająca się na plan pierwszy - to hard-rockowo to metalowo brzmiąca gitara - niemniej o ciężkości muzyki zespołu wydają się decydować raczej wspaniale zsynchronizowane ze sobą partie syntezatorów i automatu perkusyjnego. Chwila oddechu, po czym kolejne ostre wejscie, po którym pojawia się spiew. To Trent Gardner - klawiszowiec porównywany z Rickiem Wakemanem czy Patrickiem Morazem i mózg całego zespołu - autor wszystkich kompozycji - jak dla mnie muzyczny wizjoner i geniusz. Linie wokalne Magellana są zrazu trudne do ogarnięcia - ale docenienie waloru ich melodyjności to tylko kwestia kolejnych przesłuchań i że tak powiem - wciągnięcia się w porywającą manierę kapeli. Pozostali członkowie - brat Trenta - Wayne grający na gitarze oraz Hal Stringfellow Imbrie odpowiedzilany za bas - to nieźli "chórkowcy" stąd spotykane harmonie wokalne w utworach grupy. Śpiew cichnie....moment spiętrzenia brzmieniowego po czym wchodzi basowy motyw podany przez klawisze - to własnie trzeba w muzyce Magellana zaznaczyć - to nie jest, że tak ją nazwę, szkoła klasyczna progmetalu zakładająca powerowy ewentualnie thrashowy podklad gitar, ponad którym "unosi się" klawiszowe harcownictwo na przemian z gitarowymi solówkami. Magellan - przynajmnie ten wczesny - to jednak głównie ściana syntezatorowego dźwięku podanego w skali od orkiestrowego rozmachu po subtelną "kameralistykę" - ściana bombardowana ciosami automatycznej perkusji. Gitara jest obecna, ale nie odgrywa tak ważnej roli jak w przypadku np. Dream Theater, Fates Warning, Shadow Gallery, Vanden Plas czy Eldritch. To jednak zupełnie inny pomysł na progmetalowe wymiatanie. Cóż - cały czas, czyniąc uogólniające odnośniki, jestesmy przy pierwszym utworze....- utworze - legendzie. Blisko 15 min. trwająca Magna Carta to IMHO magnum opus całego dorobku grupy i jedna z najważniejszych kompozycji minionej dekady. Ta, treściowo nawiązująca do ważnego wydarzenia z życia średniowiecznego Albionu - nadania w 1215 r. Wielkiej Karty Swobód przez Jana bez Ziemi, suita kończy się w rewelacyny wręcz sposób - proszę zwrócić uwagę na narastające napięcie wybuchające finałowym wykonaniem "refrenu" - takie momenty zapamiętuje się na całe życie... dalej i tak jest pięknie, choć już spokojnie i klimatycznie....aż się nie chce wierzyć, że to już naprawdę koniec.... Ale przed nami dalsza część albumu i mnóstwo wspaniałej muzyki. Nie ma tu nic słabego, ale nie sposób omówić wszystkiego...Zatrzymajmy się na chwilę przy Union Jack - drugiej pod względem ważności kompozycji plyty. Ponad 9 min progmetalowego szaleństwa z gorzkim tekstem o wielkomocarstwowych ambicjach Anglii rozpoczyna się dość dziwnie bo zniekształconym komputerowo głosem....ale to tylko początek - później mamy już Trenta i spółkę w swym najlepszym wydaniu z dodatkiem wplecionego sampla w postaci fragmentu przemówienia Winstona Churchilla. Na szczególną uwagę zasługują niezwykle motyryczne ostatnie trzy minuty, gdzie machina zwana Magellanem miarowo pędzi do przodu, a co jakiś czas pada potężny, chóralny okrzyk : Listen ! - tak, tak zaiste warto słuchać. I może coś jeszcze o przedostatnim kawałku: Breaking These Circles - progmetalowa galopada trwa tu od początku do końca - praktycznie bez chwili wytchnienia, a prawdziwą okrasą są fragmenty, kiedy klawisze Trenta wyczarowują delikatne brzmienie quasi - chóru unoszące się ponad soczystym, jak zwykle, podkładem perkusyjnym - nic tylko stanąć z zamkniętymi oczyma, rozłożyć szeroko ramiona i dać się porwać falom tego nieokiełznanego przyboju..... A na sam koniec - w króciutkim, spokojnym i refleksyjnym kawałku pada pytanie: "Czy pójdziesz wraz ze mną ?" Pójdę - zawsze i wszędzie - tak jak to czynię od bez mała dekady....Tego nigdy się nie ma dość..
 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.