CHAPTER I - MOTTO:
"Tirez le rideau; la farce est jouee"
CHAPTER II - INTRO - dzieciństwo Maestro
- Mamo! Ta sałatka będzie najlepsza z moich wszystkich, będzie kompletnie inna!
- Trent, mój głuptasku, wierzę, wierzę, póki co opiekuj się Wayne'm, musze wyjść
na chwilę.
- Dobrze mamo, jak wrócisz to przyznasz mi rację.
...............
- Mamo coś nie tak?
- Och nie Trent, dobrze się opiekowałeś braciszkiem.
- A sałatka mamo? Wiesz, teraz zrobiłem ją zupełnie inaczej. Zupełnie!
Najpierw pokrajałem kukurydzę, dopiero potem pomidory, ogórki i całą resztę!
Czujesz? Czujesz mamo?
Skazane na ten sam smak sałatki matki są wyrozumiałe wobec swoich synków bo
są matkami.
- Trent, sałatka jest pyszna, nigdy takiej nie jadłam.
CHAPTER III - BRUTALNE INTERLUDIUM - part I
Recenzenci nie są matkami.
CHAPTER IV - BRUTALNE INTERLUDIUM - part II
CHAPTER V - BRUTALNE INTERLUDIUM - part III
- Trent, to nie komiks, ani też ściganie Predatora II. Tu się pracuje
naprawdę nieszablonowo. Każdy przypadek wymusza odmienną strategię, a więc
i taktykę. Jesteśmy glinami, którzy nie dzwonią pod 997!
-?
-Buddy, dobrze Ci radzę, z twoimi talentami... wiesz co? Jest taki
akurat szablonowy styl muzyki, a wiem że masz smykałkę muzyczną...
CHAPTER VI - DYSKOGRAFIA
"I tak dni samurajów dobiegły końca. Narody, tak jak ludzie, mają swoje
przeznaczenie."
Thank You Mr Graham.
Zespoły, twórcy, artyści, jak ich tam nazwać, też mają swoje przeznaczenie.
Tym przeznaczeniem jest najczęściej, niestety, wygodne ułożenie się na
konkretnym stylu tudzież brzmieniu i późniejsze piłowanie go do nieprzytomności.
Dla mniej zorientowanych prześledźmy dokonania macierzystego bandu Trenta:
1991 - Hour Of Restoration, heh, nadal dla mnie cud - miód, kamień węgielny klawiszowego
progmetalu, no - tylko, że to był cud jak na 1991 rok,
1993 - Impending Ascension - niby próba rozwinięcia stylu z debiutu, małymi
momentami udana, większymi niezbyt udana, lecz to wciąż ledwie rok po
Images & Words by DT, zatem żyjemy świeżością tamtych czasów,
1997 - Test Of Wills - stracone cztery lata, większa eklektyczność nie
oznacza większego potencjału, wycofanie się z pozycji bastionu klawiszowego
progmetalu na rzecz Trent - oriented heavy progressive rock (progressive
to oczywiście historyczno - umowne określenie, jak poprzednio progmetal),
zmiana logo co stanowi zrozumiałe posunięcie,
2002 - Hundread Year Flood - płyta o cechach fenomenu, zaś fenomeny mają to do
siebie, iż nie sposób ich wytłumaczyć, brzmienie bardziej wysublimowane niż
poprzednia propozycja, acz przypieczętowujące odejście od progmetalu, kolejna
zmiana logo,
2003 - Impossible Figures - zaczyna się okres poszukiwań utraconego geniuszu
Test Of Wills, tak jakby Test Of Wills był jakimś geniuszem, hm... po serii
projektów (Explorers Club I & II, Leonardo) Trent zaczyna spieszyć się z płytami
Magellana, niedobrze, oj niedobrze, i jeszcze raz zmienia logo,
2005 - Symphony For A Misanthrope - logo wciąż to samo, zaś zawartość...
CHAPTER VII - LA FARCE
Miłe złego początki bo Symphonette wydaje mi się lepsze niż Gorilla With
A Pitchfork (dla niezorientowanych: porównanie prelude omawianego z poprzednim
wydawnictwem). Maestro nie beczy ani nie "chórkuje", atut sam w sobie,
instrumentalna wzniosłość jest dość przyjemna dla ucha.
Kolejny, jak mniemam - w założeniu Maestro - drugi wielki killer płyty, utwór
Why water weeds? to raczej nieudany mariaż jakiegoś modernowego, g..... wartego
beatu ze szlochami za Union Jack. Szlochami człowieka, który już nie może ani
tak prędko ani tak ładnie jak ten 14 lat temu potrafił. Dla osłody nadmienię,
iż w sumie to fajny kawałek: posłuchać, momentami może nawet zachwycić się,
a potem z czystym sumieniem zapomnieć w oczekiwaniu na kolejne odgrzewane
kotlety następnej pokrewnej kapeli (SG - Room V, SG to Shadow Gallery, a nie
Śląskie - Gliwice jakby fto miał wątpliwości).
Wisdom...hm..."stupid wisdom is what this world's about". Gitara akustyczna
eskortowana za jakiś czas klawiszowymi tłami. Bardzo, bardzo ładne, niemniej
to wszystko dźwięki, które szybko rozpływają się i odchodzą w otchłań zapomnienia.
Ładne akurat na tę chwileczkę słuchania i nic więcej. Nie zapada w serce, przynajmniej
nie w moje. I jeszcze jedna uwaga: głos Trenta nie jest i nigdy nie był talentem
samym w sobie. Oznacza to powinność powściągliwości, wszelkie uuuuuu, aaaaaaa,
ooooooo są no... jakie są i tym gorzej dla nich.
Ponad trzy minuty trwa instrumentalne zawiązanie magnum opus
krążka czyli Cranium Reef Suite. Kompozycja ta może sobie podać
rączkę z Cassandra Gemini by The Mars Volta - to samo podejście na zasadzie
zżynki. Magellan jest o tyle lepszy, że zżyna sam z siebie natomiast The Mars
Volta umarłby bez braku wody zwanej The Flying Luttenbachers. Zostawiając, ze
zrozumiałych względów, The Mars Volta na boku, zwracam uwagę na te instrumentalne
zawiązanie suity. 3 minuty drepczącej w miejscu - tak dynamicznie jak i merytorycznie
- beznadzieji. Nieco ponad dwie minuty zawiązania Magna Carta pokazuje jakim
kosztem Magellan przeszedł do obecnej maniery - kosztem nudy, kostyczności, nudy,
nijakości, nudy, nudy i nudy! Skoro Trent nie jest w stanie zaproponować już niczego
nowego (i to nie dziwota, bo niczego nowego, progresywnego zaproponować się nie da),
ni też niczego atrakcyjnego w nurcie reg to może niech nie obarcza biednego
Magellana bagażem coraz to gorszych prób skazanych na pożarcie.
Zastanawiam się zresztą czemu nie pojawił się, jak dotąd, swego rodzaju dr Hannibal
Lecter, który by tu zaprowadził porządki - tak mu się przecież przyjemnie morduje
przy Goldbergowskich Wariacjach. Tych zaś nie brakuje - po Bach 16 z Impossible
Figures przyszedł czas na Pianissimo Intermission. Usprawiedliwieniem dla lenistwa
Lectera może być fakt, iż piano niespodziewanie obsługuje Stephen Imbler - a główny
podejrzany się ulotnił. Poczekamy...
O Doctor Concoctor pisać nie warto - beznadziejne popłuczyny po Songsmith z dwójeczki,
wszechobecna, wpisana w klawisze orkiestryzacja, tylko pogarsza sprawę. Bardzo mnie się
natomiast podobują instrumentalne dwie minuty w końcowym Every Bullet Needs Blood
bo kiedy wchodzi Maestro ze swoim wokalem to lepiej uciekać. Ano taki miły akcencik
przed odgłosem rzuconej o ścianę najnowszej płyty Magellana.
CHAPTER VIII - UTRACONA DEKLARACJA NIEPODLEGŁOŚCI
"There will be no flaccid lying down of the people in submission before him, as we have seen, alas, in other countries. We shall defend every village, every town and every city. The vast mass of London itself, fought street by street could easily devour an entire hostile army, and we would rather see London laid in ruins and ashes than that it should be tamely and abjectly enslaved."
Sir Winston Churchill
CHAPTER IX - BRUTALNE INTERLUDIUM - part IV
To z pewnością najgorsza płyta Magellana jaką zdarzyło mi się usłyszeć. Londyn wciąż trwa, aczkolwiek niekótrzy twórcy sami poskromili swój dziki talent czyniąc się podłymi niewolnikami Króla Regresywności i Braku Pomysłów.
CHAPTER X - ECHA CHWALEBNEJ PRZESZŁOŚCI - part I
"Listen! Listen!"
CHAPTER XI - BRUTALNE INTERLUDIUM - part V
Zaprawdę nie ma już czego słuchać.
CHAPTER XII - ECHA CHWALEBNEJ PRZESZŁOŚCI - part II (przepowiednia, która się sprawdza)
"My friends the end is near us."
CHAPTER XIII - SUMMA SUMMARUM
Wszystko reg.
CHAPTER XIV - MOTTO - OUTRO:
"Tous les genres sont bons hors le genre ennuyeux".
CHAPTER XV - CYTATY
Jeden jest podpisany, więc wiadomo o kogo chodzi. Co do tych niepodpisanych:
- anglijskie: Trent Gardner
- francuskie: Chapter I - rzekomo Rabelais, Chapter XIV - rzekomo Wolter
CHAPTER XVI - PODZIĘKOWANIA
Podziękowań nie będzie, może za wyjątkiem tych biegnących dla pana George'a Lucasa - koszmar w postaci trzech doklejanych epizodów nareszcie się skończył. Hurrra! W końcu zemsta jest rozkoszą bogów, nawet zemsta Shitów.
CHAPTER XVII - xywa reecenta: