I jeszcze w 2006 Zorn zdołał po raz drugi zaatakować pomysłem Moonchild. To rozwinięcie tych samych patentów, lecz tym razem na poziomie dla zaawansowanych. Jeśli komuś nie spodobały się "Songs Without Words", to nie ma raczej czego tutaj szukać.
Pierwszą i podstawową różnicą (wizualnie) jest liczba utworów – na nowym wydawnictwie zaledwie trzy, lecz całość trwa niemal tyle samo, co debiut (o ile jest to właściwe słowo dla tych panów). Każdy jednak z tych aktów, jak to zostało nazwane, dzieli się na części, które łatwiej bądź trudniej wyłapać. Dość sensownie przechodzą w siebie i tworzą wrażenie konkretnej ciągłości, opowiadanej historii.
Wszystko jest też bardziej ekstremalne, cisza bardziej przenikliwa, burza głośniejsza, a Patton zdaje się dopychać mikrofon do przełyku (to nie żarty, po piątej minucie z hakiem w pierwszym akcie). Przy wstępnym kontakcie z całością słuchacz musi czuć się zaniepokojony; wszystkie te bardziej chaotyczne fragmenty, przejścia, wyciszenia, sztormy i w końcu z pozoru trwalsze pomysły muzyczne..., wszystkie one robią potężne wrażenie i bez mapy ani rusz. Ale właśnie taki ten materiał ma być; jestem przekonany, że dla trwalszych uszu będzie to ciekawa podróż w głąb siebie, swojej psychiki oraz zaledwie pewnego pierwiastka psychiki pana Zorna. Dopiero przy którymś z kolei przesłuchaniu pewne zestawienia dźwiękowe mogą wydawać się sensowniejsze i łatwiej będzie się nimi cieszyć. Ale element mieści się tu w granicach wagi ciężkiej. Zwłaszcza jeśli pozwolimy sobie na ruszenie wyobraźnią i swobodnie podstawianie pewnych obrazów pod muzykę, znając też z grubsza tytuł danej części. Moim faworytem w tym zakresie jest „A Medieval Laboratory”.
Tak jak w poprzednim przypadku polecam tę płytę (już tylko) ludziom o szeroko otwartych umysłach, a tych mniej pewnych siebie, lecz ciekawskich, odsyłam asekuracyjnie do pierwszego albumu.