I już jest - od jakiegoś czasu dostępny solowy album Colina Bassa - An outcast of the islands - poprzedzony singlem As far as I can see. Już od dłuższego czasu można było usłyszeć o tym, że w poznańskim studiu Giełda Colin Bass nagrywa swoją kolejną płytę. I tak oto w tydzień po polskiej premierze i my postanowilismy odreagować. Prawdę mówiąc to ten tekst powstałby przed premierą radiową ale niestety płyta przyszła na mój głogowski adres w momencie, kiedy ja sobie siedziałem w Szczecinie. Ale przejdźmy do szczegółów.
Płyta jest wprost niesamowita. Piotr Kosiński uprzedzał, że podczas odsłuchu ma się wrażenie jakby to była kolejna produkcja Camel, z którym to zespołem Colin od dawna współpracuje. I rzeczywiście miałem takie wrażenie - tym bardziej, że w nagraniu albumu wspomagał Colina sam Andy Latimer. Ale nie tylko on przyczynił się do powstania tego albumu. Wśród muzyków towarzyszących Colinowi Bassowi znaleźli się członkowie frontowych formacji polskiego artrocka - Jacek Zasada, Zbyszek Florek i Maciek Meller z Quidam oraz Marcin Błaszczyk i Szymon Brzeziński z Abraxas, w chórkach słychać Emilę Derkowską. A lista się tutaj nie kończy - instrumenty perkusyjne dzierży Dave Stewart, na organach zagrali Jacek Piskorz i Wojtek Karolak, zaś całości towarzyszyła Orkiestra Filharmonii Poznańskiej prowadzona przez Kim Burton. Efektem pracy tego międzynarodowego składu jest tenże wspaniały album An Outcast Of The Islands nagrany z rozmachem i dbałością o szczegóły jakich nie brak produkcjom spod znaku wielbłąda.
Prawdę mówiąc to ciężko mi się otrząsnąć po ponad godzinnej dawce tak wspaniałej muzyki. Utwory emanują ciepłem i spokojem podobnym do tego wielbłądziego, lecz jednak jest coś co różni solowy album Colina od pozostałych. Mnogość form muzycznych - tematyczne zróżnicowanie utworów stylizowane na lata 60-te a zaraz po nich powrót do melodyjnego rocka lat 80 i 90, gdzie nie brak potencjalnych hitów, akustyczne momenty oraz balladowy charakter przeplata się z symfonicznym brzmieniem. Całość brzmi jakby powstała przy współpracy najbardziej renomowanego studia z najznakomitszymi muzykami sesyjnymi - wprost - jest rewelacyjna.
Bass troszkę do serca chyba sobie wziął nazwę stylu i naprawdę stworzył utwory rockowe grane przez orkiestrę symfoniczną. Jakże to niedalekie od symfonicnych uwertur - ale brzmi wręcz wspaniale, gdy przeplata się z muzyką graną przez muzyków towarzyszących Colinowi. Motyw symfoniczny, który towarzyszy przez cały czas - ale nie tylko on - dodał duszy temu albumowi. Obecność muzyków czołowych formacji artrocka jak i współpraca z Andym i Davem opłaciła się. A nawet więcej - powiem że jest to niezaprzeczalnie najlepsza płyta 1998 roku. I nawet oszczędzę sobie wydzielanie - z tego czy tamtego kraju - fakt że gwiazda tego pokroju nagrywa w Polsce oraz to że do współpracy zaproszono naszych muzyków świadczy o klasie jaką ci ostatni reprezentują. Produkcja nie ustępuje zachodnim płytom wydawanym przez wielkie firmy płytowe. W sumie to jego trzeci solowy projekt i pierwszy, który nagrał pod własnym nazwiskiem. Świetny album.