W latach 90. Anekdoten był jednym z moich absolutnie ulubionych współczesnych zespołów progresywnych. Ich muzyka – połamana, pełna komplikacji, ciężkich gitarowo-basowych sprzężeń na melotronowo-wiolonczelowym tle, mocno osadzona w najlepszych tradycjach rocka progresywnego lat 70. (King Crimson 72-74!) była wtedy, w okresie, gdy scenę progresywną zdominowali coraz to bardziej wtórni neoprogowcy, czymś zupełnie świeżym i oryginalnym. Jednak już od trzeciej płyty zespołu, From Within, a zwłaszcza na czwartej, Gravity, można było zauważyć odchodzenie od wspomnianych łamańców, pewne upraszczanie kompozycji, które ewoluowały w stronę zwykłych, gęsto przyprawionych melancholią piosenek. A Time of Day jest kolejnym krokiem tej ewolucji.
Oczywiście i wcześniej Anegdotom zdarzało się takie piosenki nagrywać – najsłynniejszym przykładem jest monumentalny Sad Rain wydany na japońskiej wersji debiutanckiego albumu zespołu. Jednak nie da się ukryć, że NA kierunek rozwoju zespołu patrzę z żalem. Anekdoten 1993-95 (a nawet częściowo 1999) był zespołem (wraz ze swoimi kolegami z Anglagard) wyznaczającym ścieżki w Nowej Progresji, tworzącym pewien punkt odniesienia. Później wiele innych zespołów poszło tymi ścieżkami, o wielu z nich pisaliśmy na łamach ArtRock.pl (że wymienię tylko choćby Taal czy Gargamel). Zespołów grających taką muzykę jak dzisiejszy Anekdoten, jakąś odmianę gitarowego slow core, jest wiele i Szwedzi nie są w tej dyscyplinie ani pierwsi, ani najlepsi, a od czasu do czasu słyszalny w tle melotron czy wiolonczela to za mało, żeby się odróżnić.
Mając w pamięci powyższe zastrzeżenia, musimy jednak powiedzieć, że A Time of Day to niezły album, być może lepszy od swojego poprzednika. Są na tej płycie przynajmniej trzy utwory, dla których do niej będę wracał: rozpoczynający ją The Great Unknown, siedmiominutowy 30 pieces, gdzie po nieco „Ricochetowym” początku następuje wspaniałe rozwinięcie instrumentalne, z bodaj pierwszą w historii Anekdoten partią fletu (Gunnara Bergstena), oraz instrumentalny Every Step I Take. Swoją drogą, muzykom Camel ktoś powiedział na początku ich kariery, że żaden z nich wybitnym wokalistą nie jest. W związku z tym wymyślili, że będą nagrywać muzykę w znacznej części instrumentalną, dzięki czemu powstały takie arcydzieła jak Mirage, The Snow Goose czy Dust And Dreams. Czy ktoś mógłby to, że żaden z nich nie jest wybitnym wokalistą, przypomnieć muzykom Anekdoten?
Cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. A Time of Day można polubić, jednak do zachwytu bardzo daleko. Nie pozostaje nic innego, jak się pogodzić z tym, że kolejny z wąskiej grupy absolutnie wyjątkowych dla mnie zespołów Nowej Progresji zmienił się bezpowrotnie i jego muzyka już nigdy nie wywoła we mnie takich emocji jak kiedyś. Na szczęście zawsze można sięgnąć na półkę po Vemod i Nucleus.