1. Meds (feat. Alisson Moshart)/ 2. Infra-Red/ 3. Drag/ 4. Space Monkey/ 5. Follow The Cops Back Home/ 6. Post Blue/ 7. Because I Want You/ 8. Blind/ 9. Pierrot The Clown/ 10. Broken Promise (feat. Michael Stipe)/ 11. One Of A Kind 12. In The Cold Light Of Morning/ 13. Song To Say Goodbye
Całkowity czas: 48:03
skład:
Brian Molko – guitars/
Steve Hewitt – drums/
Stefan Olsdal – bass
Początkowo nie miałem zamiaru kupować sobie tej płyty. Ale pani przy stanowisku odsłuchowym była w stanie, w którym nie powinna zbyt dużo chodzić. To grzecznie sobie stałem ze słuchawkami na uszach, do tego czasu miałem dużo i jakoś tak przesłuchałem prawie cały album za jednym posiedzeniem i bardzo mi się spodobał. Pewna słabość do Placebo mam od czasów „Black Market Music”, a dokładnie od czasów singli z niej pochodzących – „Taste in Man”, „Slave to The Wage”. Na poprzednich płytach zespołu nieco denerwował mnie pewien dysonans miedzy zgrzytliwymi gitarami , a elektroniką, którą ta muzyka była doprawiona. Trochę to wyrczało, powodowało pewien dyskomfort. Na „Meds” po raz pierwszy te elementy w pełni do siebie pasują, a pod względem produkcji jest to najlepsza płyta Placebo.
W recenzji tej płyty w „Teraz Rocku” autor napisał, że drażni go zbytnia melodyjność tej muzyki. No to się lekko zdziwiłem. A jaki ma być album pop-rockowego zespołu celującego w listy przebojów? Przecież Placebo nigdy nie miało zbyt wybujałych ambicji artystycznych. Są to spadkobiercy wykonawców nowofalowych, którzy w pierwszej połowie lat 80-tych nieco uatrakcyjnili i umelodyjnili swoją muzykę z niezłym komercyjnym skutkiem. A same korzenie tej muzyki tkwią w twórczości The Cure, Gary Numana i Joy Division też. Bardziej osłuchani znajdą tam pewnie więcej cudzych wpływów.
Moim zdaniem jest to płyta równie dobra jak „Black Market Music” i po nieco słabszej „Sleeping with Ghosts” zespół wraca do dużej formy. Singlowy „Infra-Red” już hula po muzycznych telewizjach, w zapasie kilka singli z „Meds” jeszcze się pewnie znajdzie. Do tego są dwa bardzo dobre duety ”Meds” z Alison Moshart i „Broken Promise” z Michaelem Stipe’m.
Perwersja i dekadencja, pewna pretensjonalność - niektórych może to drażnić. Za taki a nie innych image zespołu odpowiada głównie Brian Molko. A on sam to lekko przegięta i nieco upozowana ciota. Tyle, ze to ciota z charyzmą, bo tego mu odmówić nie można. Talentu zresztą też. Przy czym Placebo powoli zaczyna się zmieniać. Do niedawna równie często gościli na łamach brukowców, jak i poważnych pism branżowych. Pewną zagadką jest jakim sposobem starczyło im czasu, żeby w ciągu 10 lat nagrać pięć dobrych płyt, zagrać furę koncertów, a przy okazji „zaliczyć’ tyle skandali? Pracowitość godna najwyższego szacunku. Musieli zasuwać na co najmniej dwa etaty. Co na to inspekcja pracy?
Placebo powoli przestaje być skrzyżowaniem sex & drug party z rock’n’rollem, a coraz bardziej jest to uczciwie pracujący, poważny, rockowy band.
Tak na marginesie. Ich wielkim fanem jest Dawid Bowie. Kiedyś, dawno, dawno temu, jeszcze za czasów Ziggy Stardusta, John Lennon powiedział mu tak – „Wiesz to co robisz jest mocne, ale to tylko rock’n’roll z makijażem” . Ciekawe, czy nie powiedziałby tego samego o Placebo?