To już szósty album neo progresywnych Anglików. Moim zdaniem "Pepper's Ghost" to najlepsza i najdojrzalsza produkcja Areny. Po 3 latach od wydania "Contagion" powracają w niezmienionym składzie i dają mocną odpowiedź na ubiegłoroczne dzieło IQ - "Dark Matter". Arena ciągle się rozwija, na co najlepszym przykładem jest właśnie ich najnowszy album. Tym razem, do swojego niepowtarzalnego romantycznego oblicza dodali więcej metalowych smaczków. Co ciekawe, wszystkie role pełnią równoważne funkcje – koniec z hegemonią klawiszy i syntezatorów! Gitara Johna Mitchella brzmi ciężko i dostojnie, będąc fundamentem prawie każdej kompozycji. Czy to oznacza, że na albumie zabraknie delikatnych dźwięków? Absolutnie nie – na arcyciekawym "Pepper's Ghost" proporcje zostały doskonale dobrane przez świadomych i dojrzałych muzyków – jest to szczytowe osiągnięcie zespołu i kandydat do progresywnego wydawnictwa roku 2005.
Album rozpoczyna się niestandardowo – odgłosami jarmarku czy innego targu (skojarzenia z "The Dark Ride" wiadomego zespołu). "Bedlam Fayre" to monumentalny, szybki utwór ze świetnym refrenem i wysuniętą na pierwszy plan gitarą (te ozdobniki, te mini solówki!). Można także zauważyć, w jak fantastycznej formie jest Rob Sowden (radzi sobie ze wszystkimi mocnymi partiami, czaruje lirycznym głosem). "Smoke And Mirrors" to dla mnie kandydat do najlepszej kompozycji na albumie – balladowy, akustyczny wstęp, soczysty, pełen smutku refren, rewelacyjna praca gitarzysty, interesujące klawiszowe plamy, wysunięty bas – wszystko zamknięte w idealną, prawie 5-minutową całość.
To nie jedyna "pół-ballada" na płycie. Zachwycająca jest także "The Eyes Of Lara Moon", gdzie prym wiedzie wytłumiona sekcja rytmiczna, dynamiczna gitara akustyczna i przejmujący głos Sowdena. "The Shattered Room" z kolei przywołuje na myśl dawne wydawnictwa zespołu – "Contagion" i "Immortal?". Ten 9-minutowy kolos rozpędza się bardzo powoli, aby swoje apogeum osiągnąć w szóstej minucie. Progresywne łamańce, nakładające się solówki, pędząca perkusja, świetna praca Nolana (jak zawsze) wyłaniają się nagle z rozmarzonego pejzażu dźwięków. "Tantalus" przypomina mi osobiście genialną płytę "The House Of Baskervilles" (Nolan&Wakeman) – zwróćcie uwagę na chórki w duecie z pianinem i ciekawym basem. Ja jednak, obok zapierających dech w piersiach pomysłów i rozwiązań, najbardziej na tym albumie cenię sobie solówki i riffy. Mile zaskoczył mnie także Clive Nolan, który nie stara się być wszędzie (jaki to błąd popełnia wiele współczesnych klawiszowców), ale umiejętnie schodzi na drugi plan i tworzy jakże niezbędne tło kompozycji. Oczywiście, w większych fragmentach takich utworów jak "Opera Fanatica" czy "Purgatory Road" często to on wiedzie prym, jednak dawkuje emocje w bardzo przemyślany sposób, zapraszając słuchacza do muzycznej głębi "Pepper's Ghost".
Polecam album nie tylko fanom Areny i progresu, ale przede wszystkim ludziom o szerokich horyzontach muzycznych. Przyszykujcie się na prawdziwą, ambitną, emocjonalną ucztę.