Cała ta historia zaczęła się 7 maja 1994 r. podczas koncertu Pendragonu i Ulyssesa w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca. Wtedy to wpadła mi w ręce niepozorna karteczka z nagłówkiem: czy jesteś fanem wczesnego Marillion ? No jasne, że tak - pomyślałem - przecież po to jeżdżę na takie koncerty jak ten, by poczuć choćby maleńką namiastkę tego co prezentował w 1987 r. w naszym kraju Marillion...No to bądź czujny - głosiła dalej zajawka - Mike Pointer (tego pana chyba przedstawiać nie trzeba) zebrał nowy zespół składający się z dobrze znanych muzyków. Nagrywają właśnie nowy album - coś w stylu nieśmiertelnego Scripta - który ukaże się jesienią.....No to zaiste cudownie, tylko dlaczego jeszcze mamy maj ? Dlaczego jeszcze tyle czasu trzeba przecierpieć ?
Jak się okazało wydanie płytki doczekało się obowiązkowego obsuwu i w rezultacie pierwszym dziełem Areny mogłem się delektować dopiero rok później.... Zanim o muzyce najpierw o muzykach.... Na bębnach oczywiście Pointer, zaś obok niego: klawisze - wszędobylski Nolan, gitary - Keith More, bas - Cliff Orsi, zaś wokal - niejaki John Carson. Całość materiału skomponowała spółka Pointer / Nolan - udało im się? Jeśli przyrównać to do debiutu Marillion to nie czarujmy się - nie ten klimat bo tamte czasy już NIGDY nie powrócą, ale gdyby spojrzeć na to nieco z dystansu to......otrzymujemy kawałek znakomitej progresji z pewnymi odniesieniami do owej magicznej już przeszłosci.... Na ten przykład wystarczy wymienić tradycyjnie toporną grę perkusisty, momenty, gdzie Carson prezentując Fishowską manierę śpiewania niemal w 100% przypomina Wielką Rybę (zwłaszcza Jericho) oraz charakterystyczne klawiszowe pochody... Generalnie jest to już jednak nieco inny styl grania - nowoczesnie zaaranżowany (chociaz brzmienie mocno kuleje), bardziej dynamiczny, pod wzgledem progresywnej maniery wtórniejszy i przez to płytszy... I powie młodzież: oho - odezwał się wapniak wychowany na latach 80-tych z ich art-rockową skąpością nadrabianą kultową otoczką przypisywaną nagrywającym wtedy grupom jak 12th Night, Marillion, IQ, Pendragon, Pallas.......Coż - jest w tym trochę racji - dla nas - dojrzewających w szkole średniej wraz z muzyką Marillion - Arena to przede wszystkim sentymentalna wycieczka w cudowną, a utraconą przeszłość, wyobrażamy sobie jakby mógł grać teraz Marillion, gdyby nie odszedł Fish.....wyobrażamy i czasmi słyszymy ! Końcowa część Valley Of The Kings, to samo w odniesieniu do Jericho, fragmenty Solomona.... - dałbym każde bogactwo tego świata, by usłyszeć tak grający, stary, prawdziwy Marillion....ale Dobasie: na ziemię ! - mamy teraz Arenę i jest dobrze!! A czy ja mówię, że jest inaczej ? Niby wapniak, ale potrafię docenić wielkość tej kapeli i pozachwycać się jej dokonaniem - bo Songs From.... to naprawdę wielka płyta. Wspomniane powyżej trzy kompozycje to z pewnością najmocniejsze punkty całego krążka - nie ma sensu bliżej opisywać ich muzycznego oblicza - jeśli istnieje coś takiego jak doskonały bryt(neo)prog to właśnie macie go przed sobą - pompatyczność brzmienia, swoboda w przechodzeniu pomiędzy melodycznymi tematami, a kiedy trzeba to szaleństwo w długiej, zachwycającej instrumentalnej partii.... Na uwagę zasługują też kolejne części pod wspólnym tytułem - Crying For Help. Początkowe trzy są instrumentalne - pierwsza i druga wprowadza nas w nastrój rodem z epoki baroku. Trzecia z kolei przywodzi na myśl klimat przyjemnego odrętwienia, z którego wybija nas uprzykrzający się dźwięk dzwoniącego telefonu....Ale najważniejsza jest ta czwarta - śpiewna, z ładną gitarową solówką pana.... S. Rothery - kojarzycie go ? ;-) Pozostaje jeszcze warstwa tekstowa - przyznam, że nawet w starym Marillion niespecjalnie wsłuchuję się w podawane przez Fisha słowa traktując raczej jego głos, zgodnie z moją stara manierą, jako kolejny instrument.... Kompozytorzy repertuaru Areny, jakby czując za swoimi plecami oddech Ryby, postanowili wyraźnie upsychologicznić wyśpiewywane słowa - w rezultacie otrzymalismy mocno chaotyczne przesłanie o ludzkiej samotności oraz cierpieniu....Orginalności w tym za grosz, ale "czy ma to w ogóle jakieś znaczenie ?" Liczy się przede wszystkim muzyka, ta zaś zakochanych w starym Marillion wapniaków potrafi chwycić za serce, zaś młodszym wyznawcom progresji pokazać, że bryt(neo)prog też potrafi wydać z siebie prawdziwie nietuzinkowe, muzyczne dzieło...Zatem powtórzę: jest Arena - i jest dobrze !!!