Screaming Earth to tak naprawdę duet odpowiadającego za muzykę i słowa oraz instrumenty Rafała Redosza oraz wokalisty Andrzeja Podściańskiego a From Manure To The Stars to jego debiutancki album, który w tym roku ukazał się nakładem krakowskiej wytwórni Lynx Music. Już ta ostatnia może wskazywać kierunek muzycznych poszukiwań projektu a i sami panowie w materiałach promocyjnych określają się „duetem prog-rockowym z Polski”.
O muzyce będzie jednak za chwilę, bowiem wydaje się, że równie ważna na tym albumie jest warstwa liryczna i to co muzycy chcą nią przekazać. Już sama nazwa zespołu mówi wiele pokazując współczesną kondycję naszej planety, a w zasadzie społeczeństwa, które je zamieszkuje. Artyści zadają swoimi tekstami pytania, z tym najważniejszym na czele: dokąd tak naprawdę zmierzamy? Wolność, manipulacja, rola mediów, globalizacja, czy wojenny konflikt, to tematy, które idealnie wpisują się w czasy, w których przyszło nam żyć. To wszystko jednak pokazane jest często przez pryzmat zwykłych postaci. Jak bohatera Duke’s world, który „nie ma potrzeby myśleć i może zostawić to innym”. Albo żołnierza, który w antywojennym Will Be Gone Tomorrow wraca z wojny do matki w pudełku, niczym urodzinowy prezent. Jest też w Ash and Diamonds o Milesie, mieszkającym w Afryce, bez możliwości wyboru, w czarno-białym świecie bez kolorów, albo o Suzane i Pete w dotykającym globalizacji Suzane and Pete.
Z tym swoistym konceptem koresponduje intrygująca okładka i niezwykle trafnie oddająca go muzyka. Niepokojąca, jakby apokaliptyczna, czasami futurystyczna, choć zakorzeniona w klasyce progresywnego gatunku. Źródła inspiracji wydają się biec do Floydów, tych wczesnych, psychodelicznych. Bo sporo w graniu tej warszawskiej formacji psychodelii, hipnotyczności i pewnej transowości. Specyficzne brzmienie, z pogłosem na wokalnych partiach, z taką naturalną surowością i przestrzenią oraz wyrazistymi partiami basu, zmierzają w kierunku poszukiwania oryginalności w tym aspekcie. Co ciekawe, gdzieś chwilami ta muzyka przywołuje mi też Legendarne Różowe Kropki. Trudno tu cokolwiek wyróżniać, bo te nieco ponad 50 minut warto słuchać w całości, ale gdybym musiał koniecznie coś wybrać postawiłbym na Ash and Diamonds.