ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu U2 ─ The Joshua Tree w serwisie ArtRock.pl

U2 — The Joshua Tree

 
wydawnictwo: Island 1987
 
1. Where The Streets Have No Name 5,35
2. I Still Haven't Found What I'm Looking For 4,38
3. With Or Without You 4,57
4. Bullet The Blue Sky 4,32
5. Running To Stand Still 4,20
6. Red Hill Minning Town 4,51
7. In God's Country 3,37
8. Trip Through Your Wires 3,32
9. Exit 4,14
10. Mother Of Disappeared 5,14
 
Całkowity czas: 50:13
skład:
Bono, The Edge, Adam Clayton, Larry Mullen Jnr.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,3
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Niezła płyta, można posłuchać.
,5
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,15
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,37
Arcydzieło.
,149

Łącznie 216, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
28.02.2005
(Recenzent)

U2 — The Joshua Tree

Widzieliście Miasto Boga?
No pewnie, że widzieliście, tylu tu jinteligentnych mondrali na czele z piszącym te słowa. Widzieliśmy, może nawet nasze powieki się zapociły. Może...
To teraz poproszę o kilka pięter niżej, w sumie na samo dno - dno plus pół metra mułu. Tam przynajmniej ulice miały swoje nazwy, tu nawet tego nie ma.

"Miasta w powodzi
Nasza miłość obrócona w rdzę
Byliśmy ubici i wychłostani wiatrem
Zgnieceni pyłem
Pokażę ci miejsce
Wysoko na pustynnej równinie
Gdzie ulice nie mają nazwy."

Dominuje, jak zresztą zawsze, cholernie charakterystyczne brzmienie gitary Pana Krawędzi wymuszone zresztą jego charakterystyczną grą. No toś teraz poległ panie Dobas. A g.... - przepraszam, czy szanowne audytorium jest w stanie opisać gitarę Mike'a Oldfielda, Davida Gilmoure'a, Davida Lanois'a ( wpółproducenta obok Briana Eno omawianego krążka), Marka Knopflera czy Jima Matheosa? Sposób gry charakterystycznych gitarzystów nie da się opisać inaczej niż, że grają charakterystycznie. Nie, nie chodzi non stop o tę samą melodię jak to mamy w przypadku Nicka Barretta, chodzi o brzmienie. Tych gości od razu można poznać. Zastanawiano się tu nad fenomenem The Mars Volta wraz z dokonaniem De-Loused in the Comatorium. Żaden fenomen, to po prostu młody U2, bardziej psychodeliczny tudzież grający dłuższe utwory. A zapatrzenie w styl Pana Krawędzi momentami aż żenuje, choć to wyborna płyta jak na obecne czasy.

Jak na U2 zaczyna się nietypowo. Dźwięki organów. I te chłopaki wyleźli gdzieś z Irlandii? Mogę sobie wyobrazić Bono, Pana Krawędź tudzież resztę ansambla jako butnych gnojków rzucających kamieniami w tych angielskich sukinsynów. Młodych, butnych gnojków, niemniej coś mi umyka.

"Wciąż nie znalazłem tego czego szukam".
W imię ojca?
Może być, a jeszcze lepiej sławna niedziela zilustrowana równie sławnym filmem.
To jak rockowa impresja oparta o Pater Noster. Nie darmo nagrano jej udaną wersję w odcieniu gospel na Rattle & Hum.

"Wierzę w Nadejście Królestwa
Wszystkie kolory wykrwawią się wtedy w ten jeden
Ale tak, na razie wciąż biegnę
Ty zerwałeś więzy
Ty zerwałeś okowy
Poniosłeś krzyż
Udźwignąłeś moją hańbę
I wiesz, że w to wierzę
Tylko wciąż nie znalazłem tego czego szukam"

Zdecyduj się bo nie mogę żyć z Tobą lub bez Ciebie, zdecyduj się.
"Moje ręce są już zmęczone
[...]
Nic nie zostało do wygrania
Ani nic innego co można by przegrać"

Jedyna słabość tej plyty to szybkie wykrwawienie. Przyrypać na początek trzema genialnymi, opartymi głównie na akustycznych akordach utworami pozostawiając słuchacza zszokowanym. Chociaż może to mieć swoją logikę. Jak już jesteś słuchczu zszokowany to ci jeszcze dowalimy w łeb najcięższym kawałkiem z krążka. Oprzytomniej, na zewnątrz nie ma Ameryki, żartowaliśmy. Brałeś kiedyś prochy? Jak brałeś to zrozumiesz. Jak nie brałeś to nawet lepiej. Nie wszystko trzeba rozumieć. Zwłaszcza text Running To Stand Still. Lepiej nie rozumieć kolego, lepiej być cudownie nieświadomym i niewinnym.

Dla mnie osobiście U2 umarło po Achtung Baby. Może to ja jestem jakiś dziwny i pomylony, ale rozdawanie na koncertach pizzy i dzwonienie do prezydenta Stanów Zjednoczonych nie przemawia do mnie. A już z pewnością nie przemawia udział pana Johnny'ego Casha w realizacji Zooroopy. Stwierdzić, iż Bono czasami odbija to łagodny eufemizm.
Niemniej to drobiazg w porównaniu z tym co dokonali wcześniej, to przecież zespół - symbol. Można się spierać czy akurat The Joshua Tree jest najlepszym albumem formacji. Równie dobrze można by postawić na piedestale The Unforgetable Fire czy też genialny debiut - Boy. Nieważne.

Chyba nie ma sensu przekopywać się textowo przez resztę.To w końcu nie pisanie monografii o płycie tylko próba recenzji.
Niemniej o jednym trzeba wspomnieć.
"Córek naszych łzy
Zobaczcie podczas ulewy."

Cóż to musi być za szloch - widoczny właśnie w deszczu, a przecież pewien Pan stwierdził, iż wszystkie te wspomnienia przepadną w czasie jak łzy w deszczu.
I tenże Pan wyznał, iż "Mothers Of The Disappared" to jego najukochańsza część płyty. Zawsze używał stwierdzenia "najukochańsza" w kontekście muzycznej dobroci, dźwięków zarzynających serce, miażdżących je.I zawsze przed puszczeniem płyty mówił: Słuchamy.....

Jesteście znów razem.

Pamięci Zdzisława Beksińskiego.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from BloodStainedd with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.