....krótki dźwięk telefonu. Z drugiej strony słuchawki zaspany, chrapliwy głos.
Czego chcesz? – pytam...mam tak wiele problemów...nie rozumiem Ciebie...już dawno straciliśmy kontakt ze sobą. Pamiętasz jak powiedziałeś: You are disconnected...ile czasu minęło od tego momentu...dwa? Trzy lata? Jakoś tak, zresztą nie pamiętam. Obraziliśmy się na siebie wówczas straszliwie. Ale teraz, nasłuchuję, czy gdzieś na końcu telefonicznego kabla ktoś się odezwie. Znamy się jak dwa łyse konie. Czego mi brakuje ..rozmowy....ale sam powiedziałeś kiedyś...You are disconnected...
Stary poczciwy Oktawian August (zwany przez mojego Przyjaciela – wielkiego zwolennika Gnejusza Pompejusza – Potworem), rzekł mawiać: Festina Lente – spiesz się powoli.
Od razu mogę powiedzieć Tobie słuchaczu, że w przypadku FWX recenzent jest BEZRADNY wobec jakości tej płyty i tego „czegoś” niedopowiedzianego? W przypadku najnowszego dzieła Fates Warning można tak powiedzieć. Hm...może inaczej. Opłacało się czekać całe cztery lata.
Czy nastawiałam się, że zespół w roku 2004 zabrzmi inaczej? Chyba nie. Nie chce męczyć „czytelników serwisu” historią Fates Warning ( jak ktoś nie zna zapraszam na stronę zespołu, a i zainteresowani, czyli fani nie muszą być męczeni wypisami z historii).
Oczekiwałam wiele od tego albumu. Czekałam długie cztery lata. Wracając do Parallels, Disconnected oraz A pleasant Shade of Gray, przy których spędziłam niejedną noc na nocnych “progmetalurgów” rozmowach.
Przepiękna okładka (kobiety zwracają na to uwagę).
„Left Here" zaczyna się pięknym akustycznym gitarowym wstępem Matheosa, który to utwór mógłby spokojnie pojawić się na albumie ..Kansas…a nawet mnie, dziewczynie, która o muzyce pisze intuicyjnie i tak naprawdę tylko „ściemnia”, kojarzy się z …Patem Methenym (czyżby jakaś mała reminiscencja do The map of the World?). Utwór na zasadzie budowy bolera ewoluuje i...co za ciarki na plecach. Uwielbiam to mrowienie. Cudownie się rozwija, aż do monumentalnego zwieńczenia. Ciężkie, ale jednak zwiewne riffy (czyżby jakieś oksymorony się nagle pojawiły?) i świetna aranżacja.
Co cenię w zespole: właśnie znalezienie „złotego środka”. Uwielbiam sposób, w jaki „produkują” brzmienie. Niesamowicie selektywne, może nieco „chirurgiczne”, ale jednak...bardzo ciepłe ( kolejny oksymoron).
Doktorze...proszę dalej. W przypadku takiego grania Oxazepan nie jest potrzebny.
"River Wide Ocean Deep", jedna z najcięższych i najbardziej mrocznych kompozycji Matheosa. I jedna z najlepiej skomponowanych. „Ciężkie” partie gitar przypominają mi nieco ...muzyczne eksperymenty Alana Tecchio, czy Dana Lorenzo. W połączeniu zaś z quasi folkową ornamentyką, a’la Jethro Tull jest to mieszanka iście piorunująca.
Zwróćcie uwagę na kapitalną melodię, Another Perfect Day? Czyż trochę nie przypomina Enchant i troszeczkę , ale tylko troszeczkę Blackest Eyes Porcupine Tree? Tak bardzo energetyzujący mocarny wstęp, a później słowa “Another Perfect Day/And I will walk away…”. Nie wiem czemu, ale te konotacje do Porcupine Tree troszkę się mi nie podobają. A wokalna odsłona? Ray Alder? Cóż by o nim nie pisać, zawsze to będzie za „mało uchwytne” i niedoskonałe. Uwielbiam, jak śpiewa.
Mogłabym opisywać utwór jeden po drugim. Tak, moim zdaniem zupełnie to niepotrzebne. Doskonale się słucha całego albumu, i raczej nie znalazłam słabego utworu. Po prostu: zbyt dobrzy muzycy i zbyt odpowiedzialni, by wypuszczać knota.
Dlaczego tak wiele pytań snuje mi się po głowie. Przecież od kilku ładnych tygodni zawartość muzyczna FWX jest mi znana. Ale wciąż mam zahamowania, by pisać o tej muzyce. Jednak za mało wiem, a może...jednak mam za mały rozumek by pojąć ( Przyjaciel zawsze mówi – kobieca intuicja ok- to bardzo kobiece, ale pomyśl, zastanów się – znajdź racjonalne wytłumaczenie).
Bardzo się cieszę, że jednak są „trochę z boku”. Że nienachalnie dozują muzyczne odsłony swoich muzycznych wizji. Cierpliwość popłaca, a czekanie na takie muzyczne kąski prawdziwą rozkoszą. Doczekałam się. Nie zawiodłam się. Czy chcę więcej? Odpowiem za cztery lata.