Po długiej, bo trwającej dziewięć lat, przerwie, jaką zafundowali swoim fanom Amerykanie po albumie FWX, wraz z krążkiem Darkness In A Different Light powrócili nie tylko do „żywych”, ale i do trzyletniego cyklu wydawania swoich studyjnych krążków, któremu hołdowali w latach dziewięćdziesiątych. Zatem po trzech latach dostajemy następcę Darkness…. Z ustabilizowanym, dokładnie tym samym składem, muzycy oferują kolejny bardzo udany album. Kto wie, czy nie jeden z najlepszych w ich historii?
Skąd taka odważna konstatacja? Z prostego powodu. Panowie z Connecticut w skostniałym już mocno stylu, którego wszak są prekursorami, nie silą się na jakieś wielkie eksperymenty, jak młode wilczki z Haken i nie kombinują z ekwilibrystycznymi i technicznymi popisami lub pompatycznym lukrem, jak czynią to nowojorczycy z Dream Theater. Pokazują natomiast jak należy grać stylowy, wyważony i atrakcyjny dla ucha progmetal. A o to chyba przecież w tym wszystkim chodzi. Do tego potrafią nadać całości świetne brzmienie i spiąć w jednolity muzyczno – liryczno – graficzny koncept.
Bo faktycznie ten album brzmi, co w sumie nie powinno dziwić. Miksem krążka zajął się bowiem Jens Bogren (Opeth, Katatonia, Paradise Lost, Haken, Symphony X, Leprous, Pain Of Salvation). W delikatniejszych fragmentach jest bardzo przestrzennie, a w tych cięższych, soczyście i mięsiście. Płytę ozdobiła okładka z pracą amerykańskiej artystki Graceann Warn (po raz kolejny – patrz Darkness In A Different Light – głównym jej elementem są ptaki) korelująca z tematyką dotyczącą odrzucania pewnych norm, podejmowania ważnych decyzji, czy walki z własnymi słabościami.
Cechami charakterystycznymi dla Teorii lotu są bardzo dobre melodie oraz ciekawe i pomysłowe gitarowe riffy. Przykładem tych jest już otwierający całość From The Rooftops. Rozpoczęty spokojnie i nastrojowo balladową figurą solowej gitary, z czasem się rozpędza, zyskuje na agresji i mocy. Ogromny melodyczny potencjał podtrzymuje również następny Seven Stars. Jedną z pereł płyty, zawierających wspomniane właściwości, jest jeden z dwóch długasów na albumie - The Light And Shade Of Things. Na początku pełen mroku, potem energetyczny. W swojej wielowątkowości zawiera popisowe gitarowe solo, patetyczną końcówkę, a w środku wręcz popowy refren. Niewiele mu ustępuje kolejna 10 – minutowa kompozycja, The Ghosts Of Home, mająca chwilami bardziej progresywno-rockowy, niż progmetalowy charakter. Jednym słowem, Amerykanie potrafią na Theories Of Flight idealnie wyważyć proporcje między rockowym żarem, a muzyczną lekkością, nie przeginając w żadną ze stron. Pomaga im w tym wszystkim fakt, że są doskonałymi instrumentalistami a sam Ray Alder, ze swoją jedyną barwa głosu, wypada wybornie, jeszcze lepiej niż na wydanym także w tym roku albumie Redemption.
Materiał ukazał się także w wersji dwupłytowej i warto na nią zapolować, wszak na drugim dysku znajdziemy sześć utworów akustycznych: trzy niepublikowane do tej pory wersje ich kompozycji (Firefly z Darkness in a Different Light, Another Perfect Day z FWX oraz nowiutkie Seven Stars) a także trzy covery (Toad The Wet Sprocket, Joaquin Rodrigo, Uriah Heep).