Koncert w Meksyku i płyta tam zarejestrowana to bardzo niecodzienne wydarzenie dla polskiego zespołu. Nie dotyczy to jednak kapel art-rockowych, które podróżują po świecie w najlepsze, na zaproszenia organizatorów przeróżnych progresywnych festiwali, którzy znajdą dobry zespół i na drugim końcu świata. Quidam, po objechaniu wzdłuż i wszerz Holandii, wyjechał za wielką wodę. Baja-prog to zorganizowany ze sporym rozmachem, 3-dniowy festiwal w meksykańskim Mexicali. Lista zespołów przedstawiała się atrakcyjnie - m.in. brytyjska Arena, amerykański Crucible czy węgierski After Crying. W całości można jej... posłuchać na płycie - krążek Quidamu otwiera radiowa zapowiedź festiwalu. Jako ostatni zespół - czyli praktycznie "headline", zagrał jednak Quidam. Zadanie miał ciężkie, gdyż grał po wspaniałych Węgrach z After Crying, a jednak poradził sobie i publiczność zgotowała im owację. Sami muzycy przyznają, że był to jeden z ich najbardziej udanych występów - i to słychać. Na wypełnionym po brzegi krążku (75 minut) mamy pięć kompozycji z najbardziej udanego, pierwszego albumu, dwa utwory z drugiej płyty, oraz dwa covery, do których Quidam przyzwyczaił swoich sympatyków od kilku lat: fragment The Snow Goose Camela i Child In Time Deep Purple. Uwagę zwraca zmieniona aranżacja Głębokiej Rzeki oraz ciekawe połączenie Płonę i Niespełnienia. Nikogo chyba nie zdziwiła obecność gitarowego sola z Firth Of Fifth w Sanktuarium, niespodzianką jest natomiast "zawartość" Moich Aniołów - specjalnie dla meksykańskiej publiczności wplecione zostały weń fragmenty La Cucarachy i Cielito Lindo. Zestaw utworów jest więc ciekawy, mi brakuje tylko jednego utworu: Nocnych widziadeł - od zawsze najmocniejszego punktu koncertu Quidam. Szkoda, że zabrakło miejsca akurat dla niego...
O grze muzyków trudno się rozpisywać. Wykonania są bardzo dobre i zapewne na koncercie brzmiało to fantastycznie. Jednak słuchając Quidamu z płyty trudno mi się opędzić od myśli, że coś tracę. Muzyce brakuje mocy, na koncercie wszystko to brzmi potężniej i bardziej przekonywująco. Mam też wrażenie, że instrumentalnie Quidam stoi o szczebel niżej od Lizarda - przydałaby się pewna doza wirtuozerii, szczególnie w grze gitarzysty. Dotyczy to też Emili Derkowskiej. Tak to już jest, że od śpiewających dziewczyn wymaga się więcej - u Emili widzę jeszcze pole do poprawy. Gdyby Quidam potraktował bardziej profesjonalnie to, co robi, mogliby naprawdę liczyć się wśród najlepszych. Tylko, że do tego potrzeba dużo konsekwencji - ostatnia wypowiedź Zbyszka Florka w Tylko Rocku wskazuje raczej na coś odwrotnego.