Abraxas jest w tej chwili najbardziej kreatywnym
zespołem spośród naszych "podopiecznych". Lub być może zespołem, który
ma najmniej problemów z wydawaniem swoich płyt. W każdym razie po roku
dostaliśmy od Abraxasu kolejną płytę. I jak się okazuje, kolejną
dobrą płytę. Już pierwszy odsłuch przyniósł sporo niespodzianek. Pierwszy
utwór Abraxas zaczyna jak U.K. swa pierwszą płytę - ostrym, progresywnym
rytmem. Niestety bardzo szybko się kończy i ustępuje miejsca... jeszcze
krótszemu "przerywnikowi". Tak układa się większa część płyty: dość krótkie
(jak na Abraxas!) utwory przetykane małymi "klimacikami". I całkiem
mi się to podoba, mimo, że nie wszystkie "właściwe" kawałki stoją na równym
poziomie. Najciekawsze momenty wnosi do muzyki gitara Szymka Brzezińskiego,
szczególnie solówki w Spowiedzi i Anatemie. W Noelu
mamy piękne, typowo neoprogresyne "dzwoneczki" z klawisza, fajnie współgrającą
gitarę, co oparte jest na ciekawym rytmie. Mniej podoba mi dość banalny
Jezebel. Dalej następuje bardzo dobry, choć przedziwnie ucięty
na końcu Medalion i Iris, który powstał jeszcze w początkach
Abraxasu jako Oz - dymaniczny kawałek przechodzący potem...
w marsza kojarzącego się z filmowym tematem "Zmienników". Płytę zamykają
łagodne, wręcz kojące Oczyszczenie i Moje Mantry z pięknymi
melodiami na klawiszach i gitarze.
Podsumowanie musi być pozytywne: choć właściwie nie ma na płycie utworu
do końca powalającego, całości świetnie się słucha, dzięki ciekawym melodiom
i doskonale dobranym do nastroju brzmieniom. Dobrze, że zespół stara się
eksperymentować, wprowadzać nowe elementy do swojej muzyki, a jednocześnie
nie porzucać tego, co w nim najlepsze: długich partii na gitarze, zaangażowanego
śpiewu i ciekawych rozwiązań rytmicznych. Bardzo przyjemna płyta, choć...
nie sądzę, żeby Abraxas dorównał kiedykolwiek swojemu debiutowi.
99 brakuje trochę tamtej agresywności i doskonałego, wyrównanego
poziomu każdego utworu. W przypadku Abraxas owoc jednego roku nigdy
nie dorówna plonowi lat dziewięciu...