ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Black Sabbath ─ Technical Ecstasy w serwisie ArtRock.pl

Black Sabbath — Technical Ecstasy

 
wydawnictwo: Vertigo 1976
 
1. Back Street Kids - [3:46]
2. You Won't Change Me - [6:35]
3. It's Alright - [3:58]
4. Gypsy - [5:08]
5. All Moving Parts (Stand Still) - [4:58]
6. Rock 'n' Roll Doctor - [3:24]
7. She's Gone - [4:50]
8. Dirty Women - [7:06]
 
Całkowity czas: 40:35
skład:
Ozzy Osbourne – vocals except (3); Tony Iommi – guitars; Geezer Butler – bass; Bill Ward – drums, vocals on (3);

guest:
Gerald "Jezz" Woodroffe – keyboards
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,1

Łącznie 1, ocena: Arcydzieło.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
14.07.2025
(Recenzent)

Black Sabbath — Technical Ecstasy

Black Sabbath powiedziało pa pa…

Nie da się ukryć, że tą recenzję sprowokował też artykuł kolegi Niwelińskiego, który napisał, że „Technical Ecstasy” to był zjazd. Może, tylko po czym? To wiedzą tylko sami członkowie Sabbsów i ich dilerzy z tego okresu.

Muzycznie żadnego zjazdu nie było, wręcz przeciwnie, powrót na stare ścieżki. Przynajmniej trochę. Wcześniejsza płyta, „Sabotage” też nie miała zbyt dobrych recenzji (też zupełnie niesłusznie), ale ze względu na swoje muzyczne i brzmieniowe wyrafinowanie była już dojściem do ściany. Teraz trzeba było wrócić do ustawień fabrycznych i solidnego, typowo sabbathowskiego, stylowego łomotu. No jak było trzeba, tak zrobili. Tylko, że nie do końca. Trafiły się i piosenki. No, piosenki, na przykład „It’s Alright” zaśpiewane przez… Warda. Bo Ozzy nie miał ochoty tego śpiewać. Skomponowałeś – no to śpiewaj. Sprawiało to wrażenie, że każdy ciągnie ten wózek w swoją stronę. Ale było jeszcze gorzej. Nikt nie ciągnął w żadną. Zespół w stanie postępującej destrukcji. Ozzy był na wylocie, Iommiego ciągnęło w stronę lżejszego grania – Chcemy brzmieć jak Queen – mawiał. Na szczęście do końca to nie wyszło. Sabbs ma być Sabbs, nawet z takimi numerami jak „It’s All Right”. Zresztą to bardzo ładna ballada, a Ozzy był frajer, że tego nie zaśpiewał. Na jego płytach solowych zawsze było sporo podobnych numerów, a i na krążkach Black Sabbath też dało się coś takiego znaleźć – na przykład „Changes” z „Vol.4”. Z nim na wokalu mógłby być to numer na mocnego singla. Do grania w radiu jak znalazł. No to co, że taka piosenka, fani by trochę popsioczyli, ale ogólna ludożerka by to kupiła. Można tak po kolei przeanalizować, co tutaj mamy i co się udało, a co ewentualnie nie.

Pierwsza strona winyla – czyli pierwsze cztery numery. Dobra, „It’s Alright” nieco kontrowersyjne, nie każdemu może się podobać, ale poza tym trzy uczciwe rockery. Może „Gypsy” ma fragmenty, które można byłoby poprowadzić bardziej po rockowemu. Poza tym trudno przyczepić się do „Won’t Change Me”, czy „Back Street Kids”.

Druga strona również zaczyna się od odpowiedniej ilości decybeli, za co odpowiadają „All Moving Parts (Stand Still)” i ‘Rock 'n' Roll Doctor”. Wybitne może nie są, ale kopią dość uczciwie, a o to chodzi. I znowu piosenka – „She’s Gone”. Tym razem Ozzy wokalnie się udziela. Słaby numer, mogłoby go nie być. Na szczęście na koniec mamy „Dirty Woman”, który jest bardzo, ale to bardzo spoko.

Reasumując, na osiem utworów, siedem na co najmniej dobrym poziomie i jeden dosyć drętwy, ale ogólnie nie specjalnie przeszkadzający – a jest to już siódma płyta grupy nagrana w ciągu siedmiu lat, z czego pięć jest uważanych jako żelazna klasyka hard’n’heavy, a szósta ma bardzo szerokie grono fanów, którzy na nią złego słowa nie dadzą powiedzieć. No to co tu poszło nie tak, że ten krążek nie ma zbyt dobrej prasy. Chyba najbardziej zawiniła produkcja – Sabbsi brzmią tu lekko, zupełnie nie jak grupa heavy rockowa, nie ma tu tego walca drogowego, co na płytach poprzednich. „Sabotage” co prawda, też nie epatowało ciężarem, ale brzmiało progresywnie, jak Pink Floyd omalże. A ta jest pod tym względem właściwie mainstreamowa. Idzie się do tego przyzwyczaić. Szczególnie, że jest tu dużo dobrej muzyki, pod tym względem naprawdę bardzo udana płyta. Nie wiem, czy kogokolwiek ta recenzja przekona do spojrzenia łaskawszym okiem na ten album. Może kogoś. Nie ma co słuchac różnych takich innych, tylko posłuchać samemu i zdać sobie sprawę, że jest rok 1976, a muzyka od tego 1970 sporo się zmieniła. Sabbsi też. Ale rdzeń tej muzyki dalej pozostał. Uczciwie jednak powiem, że znałem i znam tylko jedną osobę, mojego kolegę, świętej pamięci Jasia, który naprawdę uwielbiał „Technical Ecstasy”.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS ArtRock.pl na Facebook.com
Picture theme from Natalie C with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2025 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.