Dokładnie po dwóch latach od wydania Tales From Imaginary Movies z nowym albumem powróciła krakowska formacja Millenium. Grupa poszerzyła swój skład o szóstego muzyka, Łukasza Płatka, który odpowiada za flet poprzeczny i saksofon tenorowy. I ma to niebagatelne znaczenie dla tego nowego materiału, ale o tym za chwilę.
Generalnie już zgodnie z pewną tradycją płyta ma charakter konceptu, tu opartego na znanych życiowych cytatach, zawartych zresztą w tytułach poszczególnych kompozycji. Przez ich pryzmat to lirycznie rzecz dość przejmująca i smutna, choć nie brakuje w niej oczywiście optymizmu (choćby Carpe Diem) i nadziei, którą wyraża utwór tytułowy. Ponadto, zdecydowano się wszystko spiąć odgłosami morskich fal i podkreślić pełną symboliki grafiką. Tym razem odpowiadał za nią Marcin Chlanda i muszę przyznać, że to faktycznie jedna z najciekawszych i najlepszych szat graficznych w całej, bogatej wszak, dyskografii Millenium.
Muzycznie krakowianie oferują to, za co ich wszyscy wierni fani cenią. Melodyjne, rozbudowane utwory, uciekające zwykle od większej energetyczności, stawiające na budowanie nastroju i klimatu, pełne solowych popisów instrumentalnych, do tej pory głównie gitarowych i klawiszowych. Na Hope Dies Last doszły jeszcze formy fletu oraz saksofonu i muszę przyznać, że „robią robotę”. Słychać to już w otwierającym całość The Sleep of Reason Produces Monsters. Choć sam utwór trochę drażni mnie taką swoją sztampową rytmiką, to jednak późniejsze solo gitarowe Płonki a w szczególności figura fletu wspomnianego Płatka podnosi ten numer, nadając mu w tej części swoistej lekkości. Najfajniej to słychać w następnym, bardziej bujającym, To Err is Human, gdzie z kolei saksofon zdecydowanie ożywia utwór, dodając mu delikatności i zwiewności. Tak też jest w Memento Mori i Rise Like a Phoenix from the Ashes, w którym partia fletu przywołuje mi nasz rodzimy Quidam. Zauważyłem zresztą, że najzgrabniej mi tu brzmią te lżejsze utwory, jak właśnie To Err is Human i Rise Like a Phoenix…, które bujają rytmicznie, są takie quasi funkowe, z wyraziście pulsującym basem. Z dodatkiem saksofonu, czy fletu bronią się naprawdę dobrze!
Jednak w sumie najmocniej wrył mi się w pamięć utwór tytułowy, bardziej tradycyjny Hope Dies Last, z bardzo rzewną melodią, jednak z pięknymi i przejmującymi harmoniami wokalnymi i cudnymi unisonami w gitarowej solówce. Ponadto zaskoczyć może na płycie Carpe Diem, jakby „nieMillenijny”, taneczny, osadzony w latach osiemdziesiątych. Gdyby ktoś zaprezentował mi tylko pierwsze pół minuty tej piosenki, nigdy bym nie uwierzył, że to właśnie krakowianie. No i za te wszystkie odmienności należą im się duże plusy.