ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Tides From Nebula ─ Instant Rewards w serwisie ArtRock.pl

Tides From Nebula — Instant Rewards

 
wydawnictwo: Nebula Records 2024
 
1. Burned to the Ground
2. The Great Survey
3. Rhino
4. Fearflood
5. Flora
6. The Haunting
7. Ashes (reprise)
8. In the Blood
9. The Sweetest Way to Die
 
skład:
Maciej Karbowski - guitar, keyboards
Przemek Węgłowski - bass, keyboards
Tomasz Stołowski - drums
 
Brak ocen czytelników. Możesz być pierwszym!
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Brak głosów.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
06.11.2024
(Recenzent)

Tides From Nebula — Instant Rewards

Na najnowszy album Tides From Nebula trzeba było poczekać aż pięć lat. Jeszcze nigdy przerwa między ich płytami nie była tak długa. Gitarzysta formacji, Maciej Karbowski, zupełnie szczerze, w niedawnym wywiadzie dla naszego serwisu, przyznał, że oprócz wielu czysto życiowych czynników, wpłynął na to „najzwyczajniej w świecie taki twórczy blok”. Poza tym dodał, że jako zespół mają jedną wadę: „nie lubimy się powtarzać i staramy się wymagać od siebie jak najwięcej”.

I dlatego na Instant Rewards warto było czekać te pół dekady. Bo trio ponownie zamieszało, pogrzebało w swojej stylistycznej formie, odświeżyło brzmienie i chyba jeszcze mocniej dołożyło do emocjonalnego pieca.

Cóż, w zasadzie wszystkie składniki od lat są te same. Instrumentalny rock, przez większość wrzucany do post-rockowej szuflady, zagrany na gitarę, bas i perkusję, do tego ze sporą dozą elektroniki. A jednak jest inaczej. Zacznijmy od wspomnianego brzmienia, które jak zwykle u nich jest dopracowane, ale nie „przefajnowane”. Jest organicznie, naturalnie, przestrzennie i selektywnie, mimo tego, że jednymi z naczelnych cech tej płyty są wyraźnie słyszalne chropawość, brud i swoista surowość dźwiękowa. Muzykom udało się jednak znaleźć w studiu idealny balans między tymi dwoma brzmieniowymi światami.

Druga sprawa to melodie. Choć wspomniany Maciej Karbowski przyznawał w rozmowie ze mną, że grupa nie stawia na melodie, a czasami nawet, w procesie tworzenia, pojawiają się one zupełnie na końcu, to ja jednak, z uporem maniaka, po raz kolejny będę podkreślał, że udało im się stworzyć zapamiętywalny materiał. Wiem że mi łatwiej, bo obcowałem z tą muzyką przedpremierowo przez ponad miesiąc i są tu tematy, w które trzeba się wsłuchać. Jednak później wżerają się w słuchacza i zostają w nim na długo. Zresztą, gdy dotrzecie choćby do finału płyty, w postaci kompozycji o przejmującym tytule, The Sweetest Way To Die, będziecie wiedzieć, co mam na myśli.

Kolejną wielką siłą tej płyty jest emocjonalność, jaka wypływa z tych dźwięków. Macie przed oczami finałowe koncertowe wykonania Tragedy of Joseph Merrick, podczas których Karbowski wychodzi do publiczności i ekstatycznie wije się z gitarą, generując potężną dźwiękową ścianę. Otóż mam wrażenie, że tu w wielu kompozycjach muzycy nie potrzebują dochodzenia do finału numeru, aby ten poziom energetycznej emfazy osiągnąć. Mogę tak spokojnie powiedzieć choćby o trzech inaugurujących płytę utworach, Burned to the Ground, The Great Survey i Rhino. Ten album wydaje się zresztą bardzo koncertowy. Choć nie brakuje w nim wyciszenia i pewnej melancholijności, to dominuje gitarowa intensywność. Gdy dodamy do tego spore ilości poszukującej elektroniki, takiej nieco inaczej u nich brzmiącej, trochę ambientowej, ale też nieco industrialnej, oraz sekcję rytmiczną z intensywnymi, jak zwykle, bębnami Tomasza Stołowskiego a także figurami basowymi Przemka Węgłowskiego, niezwykle mięsistymi, choć mocno zabrudzonymi (np. Fearflood), zauważymy, że to materiał wprost na energetyczne, koncertowe granie.

Jak zwykle jest u nich wielowątkowo. W obrębie 5 – 7 minutowych kompozycji zespół zmienia tempo i klimat. I często, po nostalgicznym, wyciszonym początku, w dalszej części otrzymujemy „muzyczny ogień”. Tak jest nawet w pomieszczonej w samym środku Florze, która po pierwszych minutach wydaje się zaplanowanym przez muzyków dźwiękowym wytchnieniem, a ostatecznie rozkręca się i wybucha niczym muzyczny wulkan.

Niektóre z utworów uwodzą też pewną transowością, czy wręcz hipnotycznością. Spójrzmy na kapitalne, promujące zresztą album Rhino, podkreślone mrocznym, „złowieszczym” i motorycznym teledyskiem, w którym rytmicznie kiwające głowy tworzą niesamowity efekt.

Ależ podoba mi się ta płyta. Taka bezkompromisowa, szczera, nieidąca na skróty po to, żeby podobać się od pierwszego wejrzenia. Polecam!  

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.