Nigdy nie napisałem tu takiej recenzji, bardzo osobistej. W zasadzie porzucającej jakikolwiek dystans między Artystką, a osobą o niej piszącą. Niemniej miałem poczucie, że w tym tak niezwykle bolesnym dniu, po prostu muszę to zrobić. Oddać szacunek osobie, która tworzoną przez siebie muzyką i słowami koiła moją codzienność.
"...a ja znikam,
w rozdartej przestrzeni,
w niewidzialnym płaszczu,
znikam..."
Świt co znajdzie głos, Monika Dejk-Ćwikła
Absolutnie nie tak miała wyglądać ta recenzja. Niestety, powstaje w dniu, w którym dowiedziałem się, że na zawsze odeszła wokalistka formacj Obrasqii, Monika Dejk-Ćwikła. Trudno tu analizować nuty, dźwięki, brzmienie, czy śpiewane przez Nią słowa o najbardziej ukrytych zakamarkach duszy. Bo dziś brzmią one w jej głosie podwójnie boleśnie. Recenzja ta zatem będzie bardziej wyrazem szacunku do Artystki, o której płytach pisałem, której koncerty relacjonowałem i którą wreszcie osobiście poznałem. Nasze relacje miały oczywiście czysto zawodowy charakter. Najpierw debiutancki album „Obrasków” Dopowiedzenia i jej zjawiskowy głos na nim zdominował początek moich ubiegłorocznych wakacji, czemu dałem wyraz w recenzji tejże płyty. A chwilę później, w kolejnym wakacyjnym miesiącu, przeprowadziłem telefoniczny wywiad z muzykami grupy, w tym z Moniką, troszkę wówczas onieśmieloną, skromną, mniej rozmowną od kolegów z formacji. Niebawem jednak to ona zaprosiła mnie na ich koncert w Studiu im. Agnieszki Osieckiej w radiowej Trójce, w świąteczną niedzielę, 15 sierpnia. Wtedy też po raz pierwszy rozmawialiśmy osobiście i wtedy też powstała nasza pamiątkowa, wspólna fotografia. Później były krótkie messengerowe kontakty i dosłany przepiękny singiel z Jej podpisem.
Szepty ciszy, ich drugi album, który ukazał się we wrześniu tego roku i który miał do mnie trafić przedpremierowo, wskutek pomyłki adresowej, dotarł do mnie ze sporym obsuwem. Pamiętam nawet jak byłem wówczas lekko zasmucony i korespondowałem o tym z Moniką. Obiecałem sobie jednak, że słowa o tej przepięknej, smutnej i nostalgicznej muzyce przeleję na „papier” w czasie, który będzie dla tych brzmień odpowiedni. W grudniu. A w zasadzie w... „Jej grudniu”. Nigdy nie przypuszczałbym, że okoliczności, w których przyjdzie mi wspomnieć ten album, będą tak bolesne. I ogromnie żałuję, że Ona tej recenzji już nigdy nie przeczyta. A wiem, że śledziła informacje jakie pojawiały się o niej i o zespole w naszym serwisie, zostawiając niejednokrotnie ślad w postaci kciuka czy serducha. Drobnym pocieszeniem jest to, że relacjonując ich „ostatni mój” koncert w łódzkiej Wytwórni, gdy grali przed Riverside, 23 września tego roku, zdążyłem pomieścić zdanie o tej premierowej muzyce: fajnie było usłyszeć te nowe utwory, które wydają się być jeszcze bardziej poszukujące i odważne, od tych na debiucie. A później jeszcze dodałem: pisząc o ich występie, trudno nie wspomnieć o wokalistce. Monika Dejk-Ćwikła nie tylko czarowała głosem ale i intrygującym, oryginalnym i jakże kobiecym strojem. I choć rolą recenzenta nie jest sprawianie przyjemności artyście tylko subiektywne ocenianie jego twórczości, niemniej mam nadzieję, że może jednak kiedyś dotarła do tych słów i wywołały one choćby krótki uśmiech na jej twarzy.
Ten album nie jest długi. Ledwie 38 minut i 9 nowych utworów. Kompozycji utrzymanych w muzycznym świecie, który sobie ukochała wraz z Arturem Wolskim i Jarosławem Bielawskim. Zwykle niespiesznych, czasami sennych, onirycznych, melancholijnych i pełnych nostalgiczności. Do tego okraszonych ładnymi melodiami podkreślanymi przez Jej głos. Raz to wyciszony, innym razem zmęczony, zadumany, ale też niekiedy pełen intensywnych i wyrazistych emocji. Tak, to płyta bardziej odważna i bardziej poszukująca brzmieniowo, pełna smaczków aranżacyjnych, które docierają przy każdym kolejnym uważnym odsłuchu. No i od dziś to płyta… niezwykle bolesna.
Żegnaj Moniko. Byłaś Piękną Artystyczną Duszą.