ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Collage ─ Over and Out w serwisie ArtRock.pl

Collage — Over and Out

 
wydawnictwo: Mystic 2022
 
1. Over And Out [21:50]
2. What About The Pain (A family album) [8:36]
3. One Empty Hand [5:03]
4. A Moment A Feeling [13:22]
5. Man In The Middle (feat. Steve Rothery) [9:10]
 
skład:
Bartosz Kossowicz – śpiew
Michał Kirmuć – gitary
Krzysztof Palczewski – instrumenty klawiszowe
Piotr Mintay Witkowski – bas
Wojtek Szadkowski – perkusja
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,5
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,4
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,5
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,15
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,28
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,16
Arcydzieło.
,37

Łącznie 113, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
01.12.2022
(Recenzent)

Collage — Over and Out

Gdybym starał się opisać w niniejszym tekście wszelkie zapowiedzi, nadzieje, oczekiwania i emocje, jakie towarzyszyły tworzeniu tej płyty, szukając do tego odniesień w historii rocka (która zna też tak wyczekiwane albumy) i nie wyzbywając się podszytych sarkazmem lekkich złośliwości (zresztą, już w pewnym momencie, sami muzycy mieli do tego sympatyczny dystans), pewnie mocno nadwyrężyłbym cenny czas czytelników niniejszej recenzji.

Nie uczynię tak, bo w kontekście tego, z czym zespół powrócił, większego sensu to nie ma. A to długie i rozbudowane, rozpoczynające recenzję i wypełniające cały pierwszy akapit, zdanie, niech będzie symbolicznym oddaniem tych 27 lat oczekiwania, jakie upłynęły od wydania Safe. Poza tym, powiedzmy sobie szczerze – to pełne tęsknoty czekanie pokazywało tylko, jak wielkiej estymy i swoistej legendy w historii rodzimego i nie tylko rodzimego artrocka, dorobiła się formacja. Tym samym ta musiała się mierzyć z niemałym ciśnieniem, bo takie powroty kończyły się zwykle efektowną wpadką, rzadziej artystycznym sukcesem. Na szczęście Over and Out przynosi zdecydowanie to drugie.

Album okraszony, jak za dawnych lat, pracą Zdzisława Beksińskiego, rozpoczyna najdłuższa w ich historii kompozycja! I już to w tym powrocie warte jest zauważenia. Prawie 22-minutowa tytułowa suita jest ciosem pełnym aranżacyjnych smaczków, pomysłów i rozwiązań, które sypane jak z rękawa nie pozwalają choć na chwilę odpocząć. Rozpoczynające utwór klawiszowe motywy w lekko trance’owym stylu współczesnego oblicza Galahad, mocno zaskakują, wszak do tej pory u nich nie były słyszalne. Gdy wchodzi jednak solowa gitara Michała Kirmucia i bębny Wojciecha Szadkowskiego jesteśmy już w dobrze znanym domu. Co do pierwszego z nich – cenię sobie przeogromnie to, że jako muzyk i producent, z wcale już niemałym CV, trzyma się jakże specyficznego Collage’owego brzmienia, wypracowanego przez Mirka Gila. A Szadkowski? Lata mijają a ma się wrażenie, że to ciągle wulkan energii ze swoistym ADHD, którego wszędzie pełno. Jego kanonady wypełniające niemalże każdy centymetr muzycznej przestrzeni, z różnymi tonami i barwami, nie tylko budują rytm ale są wręcz melodyjne, podkreślając główne tematy. Oczywiście, nie wszystkim taka perkusyjna barokowość może się podobać, ale to przecież cały Collage! Okej, ale wciąż jesteśmy na stracie tego epiku, warto zatem sięgnąć dalej. A tam dostaniemy jeszcze, między innymi, prześliczną gitarową harmonię, jesienne wyciszenie, dzięki subtelnym formom pianina, akustyczne stonowanie, ale też przetworzony wokal Kossowicza, który zresztą, pod koniec utworu, prezentuje szaleńczą i wręcz opętańczą ekspresję. Tego też do tej pory u nich nie było. A skoro o tym drugim nowym ogniwie w zespole. Wokal byłego wokalisty Quidam wydaje się idealnie pasować do brzmienia grupy. Kossowicz potrafi być melancholijny, nostalgiczny, dramatycznie wzniosły, ale też zadziorny i szorstki. Tym samym, niezwykle celnie umie oddać złożoność muzyki formacji. I wspominanie o jego dużych możliwościach wokalnych jest już truizmem.

Nie ukrywam, że wspomnianego kolosa byłem szczególnie ciekawy, bo bywając w ostatnich latach na kilku ich koncertach, trzy kompozycje już znałem. I one też tu ujmująco wybrzmiały. What About the Pain? (A Family Album) jest ciekawie zbudowany. Zawiera jakby nieprzystające do siebie zwrotki i refreny. Te pierwsze są muzycznie (podkreślam, muzycznie!) lekkie, zwiewne, a wokalne figury Kossowicza brzmią niczym te wyjęte z niektórych fragmentów Quidamowego Saiko, zaś refren to już ciężar, potęga i wzniosłość. A jakby tego było mało, muzycy wplatają do kompozycji mocno eksperymentalne i dość trudne w odbiorze klawiszowe solo, które za chwilę kontrują… partią dziecięcego chóru przynoszącą muzyczną klarowność. Te dwa ostanie rozwiązania też są chyba świeżynką w ich graniu. A jest tu jeszcze jedna z piękniejszych solówek Kirmucia. W najkrótszym w zestawie One Empty Hand po prostu są ciary, gdy wokalista z pełnym dramatyzmem w głosie śpiewa I still feel you, by your smell I'm hypnotized… I skoro o tekstach mowa, to jeden z piękniejszych pod względem lirycznym utworów, podobnie zresztą jak bolesny What About the Pain? Generalnie mnóstwo tu smutku, często wynikającego z osobistych doświadczeń muzyków, wpisanego w koncept spięty klamrą dźwiękami kardiomonitora.

Czwarty na albumie A Moment A Feeling, po nagraniu tytułowym najdłuższy i najbardziej rozbudowany, zaskakuje w pierwszej części szaleństwami w stylu Spock’s Beard czy bliskiego im The Neal Morse Band. W ogóle mam wrażenie, że to najbardziej wymagająca kompozycja na płycie, przy której pierwszych odsłuchach miałem nawet uczucie pewnego „przegadania”, które jednak z czasem ustąpiło i zaczęło dostrzegać zgrabnie łączące się elementy. Dla pewnego kontrastu album kończy rzecz z pozoru najprostsza (naturalnie z punktu widzenia fana takich brzmień). Majestatyczna ballada, której prawdziwą ozdobą jest gościnny w niej udział samego Steve’a Rothery z Marillion. Jego kilkuminutowy popis jest prawdziwą wisienką na tym, nie boję się tego napisać, wybornym torcie.

A skoro przy kulinariach jesteśmy. Nowy Collage jest jak dobra szkocka whisky. Stworzony zgodnie z tradycją. I fajnie, że jednak długo poleżakował, najwyraźniej w dobrych, dębowych beczkach. Bo jest i słodki, ale i wytrawny, a do tego ma całkiem sporo świeżych nut. Punkt w ocenie dodaję za to…, że jednak wrócili! Dycha.       

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.