Najnowsze, ósme już dzieło niemieckiej formacji Long Distance Calling ukazało się pod koniec sierpnia tego roku i podobnie jak poprzednia, wydana dwa lata temu, płyta How Do We Want to Live?, jest koncept albumem. Przypomnijmy szybko, że muzyka naszych zachodnich sąsiadów ma od lat instrumentalny charakter (z malutkimi wyjątkami), zatem ów koncept opiera się tak naprawdę na pewnej historii stworzonej przez zespół i prezentowanej już w materiałach zapowiadających płytę. A sama muzyka jest już pewną wizją grupy, którą każdy słuchacz może wszak inaczej odbierać.
W każdym razie, album podejmuje wątek stopniowej erozji natury w wyniku działalności człowieka, a każda kompozycja reprezentuje jeden konkretny gatunek zwierzęcia zagrożonego wyginięciem. Dla przykładu, pierwszy utwór promujący płytę (Kamilah), honoruje wspaniałego goryla wschodniego. Inne kompozycje odnoszą się choćby do tygrysa, rekina, nosorożca, pszczoły, leniwca czy albatrosa. Kończący płytę, prawie 10-minutowy utwór tytułowy, poświęcony jest człowiekowi, czyli sprawcy takiego stanu rzeczy. Basista formacji, Jan Hofmann, tak odnosił się do kompozycji Eraser przy okazji premiery klipu do niej: nasz nowy teledysk do tytułowego utworu pokazuje rolę człowieka w czasach zniszczenia i wojny. Człowieka, który wymazuje naszą piękną planetę kamień po kamieniu, drzewo po drzewie, gatunek po gatunku. Wszyscy, także my jako zespół, jesteśmy częścią problemu i nadszedł czas, aby wreszcie zwrócić się we właściwym kierunku. Jest już prawie za późno i czas na działanie teraz!
A co do samej muzyki… Long Distance Calling to dla mnie dziś jeden z nielicznych zespołów silnie utożsamianych z post rockową sceną, który ewidentnie w swoim przekazie medialnym odżegnuje się od post rocka i… ma w tym rację! Bo ich instrumentalne granie łamie schematy mocno skostniałego stylu. Ze względu na długość i wielowątkowość niektórych kompozycji trudno „nie zarzucić” im progresywno – rockowej formy, ale są w tym wszystkim i elementy metalu, czy post metalu, atmosferycznego, klimatycznego, mocno przestrzennego rocka, sporo psychodeliczności ale i ilustracyjności, a nawet jazzowego posmaku. Wszak taki Sloth cudnie i leniwie się snuje, zdobiony saksofonową formą. Z kolei finałowy Eraser uszlachetniony jest pięknymi figurami smyczkowymi. Najbardziej atrakcyjny wydaje się „singlowy” Kamilah, chyba w najbardziej przystępny sposób pokazujący aktualny obraz ich brzmienia.
Jednym słowem, w tej muzyce cały czas coś się dzieje, nie nużą post rockowe zapętlenia tematu, bo muzycy co rusz zmieniają tempo i klimat, nie uciekając jednak od fajnej transowości i co najważniejsze – melodyjności! Pokazują tym samym, że muzyka instrumentalna nie musi być nudna. Bardzo wartościowa rzecz.