Aż 17 lat kazała czekać swoim fanom szwedzka formacja Evergrey na nowy materiał koncertowy. Przypomnę, że w 2005 roku ukazało się, skądinąd znakomite DVD, A Night to Remember - Live 2004. Jego ubiegłoroczne wznowienie już prawie pozbawiło mnie złudzeń na nową koncertówkę. Jednak grupa się zlitowała i po wydaniu… 6 płyt studyjnych (tyle ich nagrali od Night To Remember, nie liczę tu najnowszego Escape Of The Phoenix, którego artyści wypuścili już po tej rejestracji) pokazali światu Live: Before The Aftermath. I pomyśleć, że – paradoksalnie – zmobilizowała ich do tego pandemia. Tom S Englund, frontman Evergrey, zapowiadając wydawnictwo powiedział: chcemy przywrócić do naszego życia trochę muzyki i pozytywności, ponieważ tęsknimy za graniem na żywo i tęsknimy za graniem muzyki dla Was. Granie to nasze życie i to już od dłuższego czasu…
Na Live: Before The Aftermath znajduje się zapis koncertu grupy z 27 czerwca 2020 roku w Pustervik w Göteborgu, który oczywiście był streamowany. Muzycy zagrali wówczas szesnaście kompozycji i, co ciekawe, wcale nie zdominowali występu ostatnim wówczas The Atlantic, serwując z niego tylko trzy numery (A Silent Arc, Weightless, All I Have). Setlista ma zatem charakter przekrojowy, są bowiem i trzy rzeczy z The Storm Within, cztery z Hymns For The Broken (w tym znakomite Black Undertow i King Of Errors na bis) i wybrani reprezentanci ze starszych albumów, włącznie ze staruteńkim klasykiem The Masterplan, sprzed ponad 20 lat, który idealnie sprawdza się na ich koncertach.
No i teraz rzecz najważniejsza. To tak zwany „pandemiczny koncert”. Ale w czasach, gdy niemalże wszyscy nagrywają je „na żywo ale w studio”, grając w ciemnościach, w ferii laserowych świateł lub do… pustych krzeseł, Szwedzi poszli w szczerość i prostotę. Nagrali koncert w niewielkim klubie i – pewnie ze względu na obostrzenia - z symboliczną ilością fanów. Mimo tego muzycy dają z siebie wszystko i łoją tak, jakby mieli przed sobą tłum ludzi na stadionowej płycie. Do tego nie ma żadnej spinki. Muzycy trzymają obskrobane graty (zerknijcie na „mocno znoszone” wiosło Henrika Danhage i klawiszowy zestaw Rikarda Zandera) a Englund popija „browara” i pozwala sobie na okraszone soczystym językiem pogaduchy. Nie ma też perfekcji w niektórych ujęciach (choć dzięki czterem kamerom widzimy wszystko) a grupa nie bawiła się w jakieś ulepszanie brzmienia. Mam wrażenie, że uderzyła w totalną naturalność. No bo w takim Black Undertow, przez moment, muzycy najzwyczajniej się rozjeżdżają. I ja to cenię! Tego mi brakowało w tych trudnych czasach! Dobrego, mocnego, niewypolerowanego technicznie koncertu. Występu NAPRAWDĘ rekompensującego mi brak żywego grania. No dobra… jest przynajmniej tegoż fajną namiastką.
A samo wydanie? Ładny digipack, w którym schowane są dysk Blu-ray oraz dwie płyty CD z tym samym zestawem utworów. I tylko szkoda braku dodatków i tego… koszmarnego, niebieskiego blu-ray’owego passe-partout. Myślałem, że jest ono tylko w tych plastikowych pudełeczkach, a nie w takich zgrabnych digipackach.