Tośka spała na swojej sofie w salonie w pozycji niezobowiązującej, czyli brzuchem do góry, głośno przy okazji pochrapując. Cichutko podszedłem do lodówki i cichutko ja otworzyłem. Przynajmniej tak mi się wydawało, że cichutko. Sunia błyskawicznie zbystrzała i równie szybko była koło mnie.
- Co tam masz? – zainteresowała się
- Nic – odpowiedziałem niezbyt zgodnie z prawdą
Pociągnęła nosem.
- Ser i oliwki. Może być. Podziel się ze stadem.
Westchnąłem. Rzuciłem jej jedną. Złapała w locie.
- Jasna. Wolę czarne – ciamknęła.
- Ja też, ale są tylko takie.
- Trudno, mogą być. Teraz daj sera – zakomenderowała
Dałem jej kawałek i znowu westchnąłem. Moja szybka i niewielka przekąska stała się dużo szybsza i dużo bardziej niewielka.
- Ostatnio nic nie piszemy – zagaiła między kolejną oliwką, a kolejnym kawałkiem sera
- Ano nie piszemy – potwierdziłem
- To już będzie dwa lata – podliczyła nas
- Nawet ponad – uściśliłem
– Nawet ponad… - Tośka się zamyśliła – to był zły czas. I nie tylko z powodu epidemii.
- Zły – potwierdziłem
Zamilkliśmy. Nie mieliśmy ochoty rozkminiać kalendarium ostatnich dwudziestu czterech miesięcy. Nie było sensu. Zapadła cisza wypełniona naszym zgodnym mlaskaniem. Wreszcie przerwała ją Tośka.
- Może byśmy jednak coś napisali? Tyle, że coś poważniejszego? – zaproponowała
- Poważniejszego? A co my jesteśmy jacyś poważni intelektualiści, żeby poważne rzeczy pisać? Zarozumiały golden i absolwent zawodówki medycznej? Daj spokój…
- To co? Optymistycznie, ku pokrzepieniu serc?
- Jeśli już, to żeby nie zardzewieć, Tośka. Napiszemy coś, żeby nie zardzewieć. Tylko jak mamy wracać po dwóch latach, to ma być głośno i efektownie. Z przytupem.
Popatrzyliśmy na siebie, błysk zrozumienia w oczach.
- RIDE THE LIGHTNING – powiedzieliśmy to zgodnie i jednocześnie
- No i słusznie – podsumowała Tośka – Nie ma tego u nas na portalu. Jest Majster od Papy, „…And Justice…”, kilka innych też, a tej nie. A to jest jedna z najlepszych.
- Jedna z trzech najlepszych, razem z Master of Puppets” i „…And Justice for All” – uściśliłem
- A Czarny Album?
Pokręciłem głową – Nie podchodzi mi. Cztery dobre numery, ale reszta bezjajeczne wypełniacze. Słucham tego trzydzieści lat i nie mogę się przekonać.
Jak już kiedyś pisałem, przy okazji innej recenzji Metachy, moja miłość do tej kapeli to nie było uczucie od pierwszego wejrzenia. Trudno tu w ogóle mówić o jakiejkolwiek miłości – lubię i tyle. Ale uważam, że udało im się pokazać kły i pazury, i nagrać kilka wybitnych płyt. „Ride The Lightning” to pierwsza z nich. A czego nie debiut – może się ktoś zapytać – album szanowany, podziwiany i chwalony. Też szanuję, ale bardziej za pomysł, niż wykonanie – głośne, jazgotliwe, chaotyczne i niedorobione. Źle zagrane, źle nagrane, muzycznie takie sobie. Ale w tym już coś było.
Prawie dokładnie rok później ukazał się „Ride The Lightning”, które od debiutu różni się… no chyba wszystkim, oprócz logo grupy – inny producent, inne brzmienie, inna muzyka ( w ramach stylu grupy). Zespół dojrzał, zmężniał, rozwinął się muzycznie, warsztatowo. Do tego lepsze studio, lepszy producent i mamy przepis na coś naprawdę dużego. Weźmy chociaż produkcję – ostro, czysto, selektywnie, głośno i dynamicznie – omalże sterylnie. Ale to się sprawdza, bo tu brudu nie trzeba, ta muzyka musi odpowiednio wybrzmieć i być odpowiednio słyszana, żeby nic z jej niuansów nie umknęło. Albo zmiany tempa – na debiucie – bardzo random – jak czapka padnie, zupełnie przypadkowo. Na tej płycie ma to już uzasadnienie w strukturze utworu. I czasy chaotycznego łomotu się skończyły. Ten hałas jest teraz bardzo usystematyzowany. Precyzyjny. Ale dalej jest to hałas. Ilość decybeli się zgadza, kopa ma to też gatunkowo odpowiedniego. Znaleziono tu odpowiednią równowagę między precyzją a żywiołowością. Absolutnie nie mam żadnych wątpliwości, że „Okiełznać Błyskawicę” to już jest na pewno duża płyta – same kompozycje są znakomite. Pierwsza, która mi się spodobała i to bardzo to "For Whom the Bell Tolls" – najbardziej tradycyjnie metalowa z całego albumu, coś w rodzaju power-ballad, potem było „Fade to Black”. „Ride The Lightning” zaskakuje różnorodnością jak na taką muzykę – kilka ostrych czadów, ale każdy inny, dwa spokojniejsze utwory i znakomity, finałowy instrumental "The Call of Ktulu" o iście progresywnym rozmachu. Absolutnie nie ma się kiedy nudzić. Jedyny utwór, który nie za bardzo równa do reszty to „Fight Fire with Fire” – jest taki…prosty?
Metacha na „Kill’em All” miała pomysł, a na „Ride The Lightning” udało się jej go zrealizować. I to jak!
- To może o „Load” i „Reload” napiszemy? – wtrąciła się Tośka.
- Kiedyś na pewno – odpowiedziałem.
- No to ja cię już przypilnuję.