Przede wszystkim ogromnie cieszę się, że ta zasłużona niemiecka formacja neoprogresywna (to już ponad dwadzieścia lat od debiutu i… trzydzieści od jej początków, jeszcze pod nazwą Temporal Temptation) powróciła do żywych po sześciu latach milczenia. Do tego w niezmienionym składzie: Marco Glühmann, Volker Söhl, Sebastian Harnack, Matthias Harder, Johnny Beck (choć ten ostatni, dopiero tu jest oficjalnie w zespole, na Home pojawiał się jako gość).
Zespół długo kazał czekać na swoje nowe dźwięki, ale gdy już je przygotował zaproponował słuchaczom (w zasadzie uczyni to za niecały miesiąc, 28 maja) kawał dzieła. Bo trwający ponad 65 minut materiał wpisany w dziesięć kompozycji, jest - jak to u nich już bywało przy okazji choćby znakomitego Posthumus Silence z 2006 roku czy ostatniego Home – koncept albumem.
Z wykształcenia jestem humanistą i szczerze powiedziawszy, gdy mowa o systemach binarnych i algorytmach nie czuję się komfortowo. Z pewnością nie ma z tym jednak problemu frontman zespołu i autor konceptu, Marco Glühmann, który jest… doktorem fizyki. I to on stworzył historię, która tak naprawdę jest autobiografią… sztucznej inteligencji. Nie mam zamiaru słuchaczom podsuwać interpretacji liryków poszczególnych kompozycji (które zresztą w promocyjnych materiałach podesłała wytwórnia), zauważę jednak, że ten z jednej strony mocno intelektualny, a z drugiej zabawny na swój sposób koncept, może być punktem wyjścia do filozoficznych rozważań na temat roli sztucznej inteligencji w naszym życiu, jej tożsamości i problemów moralnych z tym związanych.
O ile w warstwie lirycznej album co najmniej intryguje, to przyznam się otwarcie, że pod względem muzycznym na początku do mnie nie dotarł, by nie powiedzieć, że rozczarował. To znaczy… zaczynał się świetnie, od mocnej, energetycznej i prog metalowej w sporej części kompozycji Bit by Bit. Niestety później tego metalowego żaru zaczynało mi brakować. Owszem, były zauważalne mocniejsze uderzenia gitar w Trust in Yourself, Part Of Me, czy krótki i przebojowy Start of Your Life albo przede wszystkim, promujący album Go Viral. Całość jednak nikła jakoś wśród długich, zwykle utrzymanych w wolnych tempach, nastrojowych kompozycjach.
A jednak z czasem dotarło do mnie, że to co traktowałem jako wadę, stawało się zaletą. Nie pierwszy raz zresztą u nich. Od lat wszak ich siłą są emocjonalne utwory o nieco wzniosłym wyrazie z przejmującym wokalem Marco Glühmanna. I choć może daleko najnowszemu dziełu Niemców do Posthumus Silence, tak naprawdę to… piękna płyta. Świetne są wspomniane już żywe Bit by Bit i Go Viral ale prawdziwe cudeńka dzieją się w moich dwóch ulubionych utworach: On My Odyssey i Part of Me. Pierwszy z nich, niezwykle różnorodny, wielowątkowy (mimo tylko niespełna 7 minut), z ogromną ilością smyczkowych teł i figur autorstwa Katji Flintsch. Niezwykle się robi, gdy solowy popis skrzypaczki płynnie przejmuje na gitarze Johnny Beck. Śmiem twierdzić, że takiego zwiewno-folkowego fragmentu zespół nie ma w całej swojej dyskografii. Wysoki poziom dramaturgii utrzymuje kolejny Part Of Me (ponownie urzekające smyczki) z miażdżącym finałowym gitarowym solo z rodzaju tych, które progmaniacy lubią najbardziej. I takich fragmentów jest tu więcej, podobnie jak ciekawych elektronicznych form i smaczków mających na celu nadanie lirycznemu konceptowi muzycznego wyrazu (patrz: dźwięki rozpoczynające i zamykające płytę symbolizujące początek algorytmu)
To oczywiście płyta raczej do słuchania w całości, z uwagą, w skupieniu, bez jakiegoś wielkiego koncertowego potencjału (choć jak znam formację, z czasem pokusi się o jej sceniczną wersję). Ale broni się swoim aranżacyjnym bogactwem, inteligencją, ucieczką od banału i zwykłym pięknem. Choć… żeby je pokazała, trzeba dać jej czas.