ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Sylvan ─ Posthumous Silence w serwisie ArtRock.pl

Sylvan — Posthumous Silence

 
wydawnictwo: Point Music 2006
dystrybucja: Oskar
 
1. Eternity Ends [2:03]
2. Bequest Of Tears [3:19]
3. In Chains [8:38]
4. Bitter Symphony [1:38]
5. Pane Of Truth [9:06]
6. No Earthly Reason [1:57]
7. Forgotten Virtue [6:43]
8. The Colors Changed [5:58]
9. A Sad Sympathy [1:42]
10. Question [6:59]
11. Answer To Life [5:56]
12. Message From The Past [3:00]
13. The Last Embrace [3:27]
14. A Kind Of Eden [4:55]
15. Posthumous Silence [4.59]
 
Całkowity czas: 70:11
skład:
Marco Gluhmann – vocals; Matthias Harder – drums; Sebastian Harnack – bass; Kay Sohl – guitars; Volker Sohl – keyboards;

goście:
Stefanie Richter – cello; Guido Bungenstock – additional guitars; Ensemble Vokalkolorit (conductor Angela Reinhardt) – choir
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,2
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,7
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,17
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,35
Arcydzieło.
,103

Łącznie 168, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
27.12.2006
(Gość)

Sylvan — Posthumous Silence

Case study: (zapiski lekarza)
Nie lubię dyżurów w dniu Bożego Narodzenia. Przywożą wówczas na izbę przyjęć: poszkodowanych w wypadkach, ofiary świątecznego obżarstwa, bezdomnych z odmrożeniami, niedoszłych samobójców albo tych „już po”. Pamiętam, że tego dnia – w Boże Narodzenie, przywieziona została młoda kobieta. Była jakaś taka inna. Świetnie i z klasą ubrana, pachniała Armanim, ładnie uczesana, makijaż delikatnie maskował narkotyczne cienie pod oczyma. Krucha i delikatna. Do depozytu włożyłem przenośny player mp3 (by jabłko). Przez chwilę spojrzałem na tracklistę. Znam ten utwór:

She`s heading for the great escape
Heading for the rave
Heading for the permanent holiday ...

Pomyślałem wówczas: kolejna ofiara wyścigu szczurów. Kolejny przegrany przedstawiciel straconego pokolenia, próbujący przy pomocy prochów ułożyć sobie życie. Przypadkowy seks, przypadkowe znajomości, namiastka uczuć i szczęścia, pokolenie konsumpcji, Web 2.0 i takich innych. Brak porozumienia, ciepła i miłości, umiejętności mówienia i słuchania. Oczywiście z pewnością świetnie maskowała swoje kompleksy: goryczą, złośliwością i ciętym językiem, pozą silnej kobiety sukcesu. Nikt nie wie, jak długo krzyczała z bólu. Nie usłyszał nikt. Nikt nie zauważył. Ilość toksyn w organizmie przypominała laboratorium chemiczne: amfetamina, leki nasenne i antydepresyjne, alkohol. Umierała i wracała do życia dwukrotnie, za trzecim razem nie udało się jej uratować. Zadzwoniłem i zawiadomiłem rodzinę denatki. Przyjechali. Cholera, że też trafiło na córkę prezydenta tego kraju. Zaraz zjadą się dziennikarskie sępy, a w dniu jutrzejszym brukowce napiszą: „Tato prezydencie- dlaczego”. Ojciec (narodu) – klął i płakał jednocześnie. Matka załamywała ręce ale też trzeźwo kalkulowała: Co ludzie powiedzą. Co znajomym powiemy? Ze nasza córka jest narkomanką, że samobójstwo? Ona, nasz Cukiereczek? Chociaż...rzeczywiście zawsze z nią były problemy. Ucieczki z domu, bunt, zmiana szkół, zawsze pod prąd. Dziewczyna cholernie trudna, wrażliwa. I te jej dziwactwa, słuchana muzyka i towarzystwo (to na pewno zły wpływ muzyki i tego cholernego Marillion). Czytała Kirkegaarda i te filozoficzne smuty.
Ale przecież wyszła na prostą. Zawodowa kariera budowana latami ale skutecznie, nie wspierana nepotyzmem (Tato nie wtrącaj się – poradzę sobie sama): świetna specjalistka od internetowego marketingu, publikacje, zagraniczne praktyki, mieszkanie w dobrej dzielnicy, zawodowy prestiż, okładki czasopism, wywiady. Miała wszystko....A teraz „to”. W dodatku w święta.

Heading for the open road
Goodbye to all that
Heading for the automatic overload...

Komentarz odautorski:
Gdy po raz pierwszy włożyłam do odtwarzacza najnowsze dzieło Sylvan nie oczekiwałam zbyt wiele. Ot bardzo solidny niemiecki zespół, grający „wiadomo co, czyli mieszankę rocka progresywnego z metalem”. Artificial Paradise czy X-Rayed – owszem podobały mi się chwilowo, ale nie zagościły na mojej prywatnej playliście wszech czasów. Po usłyszeniu Posthumous Silence byłam bezradna i wstrząśnięta. Zamierzałam napisać recenzję tego albumu zaraz po wydaniu płyty. Poczekałam jednak cierpliwie. Końcówka roku to dobry okres, by wrzucić swoje „trzy grosze” w temacie Sylvan. Po miesiącach przerwy, wróciłam do Posthumous Silence raz jeszcze. Emocje sprzed kilku miesięcy są nadal bardzo silne.
Najnowsza propozycja muzyków z Hamburga to znakomity pod każdym względem album. Muzycznym, emocjonalnym, literackim, koncepcyjnym. Historia wydawać by się mogło dość oklepana: zdesperowana dziewczyna popełnia samobójstwo. W ręce ojca wpada pamiętnik dziewczyny. Ojciec czyta i z kart pamiętnika poznaje życie swojej córki. Powiemy złośliwie: banał. Jednak nie banał: najnowszą propozycję Sylvan oddzielają lata świetlne od ckliwych produkcji. Nieprzypadkowo też w „zapiskach lekarza” pojawiają się cytaty z Brave Marillion.
Opowieść o „dziewczynie z mostu” znalazła smutne zakończenie w postaci „dziewczyny z pamiętnika”.
Ten album pozwala wejść w głąb własnych uczuć. Oczyszcza. Nie jest to propozycja do słuchania przy kawie i ciastkach, po drodze z i do pracy. Niezbędna jest ciemna, mglista noc i absolutne skupienie. Wówczas każdy dźwięk, każde słowo i fraza docierają do słuchacza ze zwielokrotnioną siłą. I potęgują wrażenie wszechogarniającego smutku. Siedemdziesiąt minut bezgranicznej rozpaczy, ale jednocześnie siedemdziesiąt minut znakomitej muzycznej podróży. Świetne aranżacje, znakomite orkiestracje- wszystko wykonane z pasją i tak „mało po niemiecku”. Przeplatające się muzyczne motywy, akcenty i dźwięki. Mało jest w dzisiejszych czasach takiej muzyki. W sumie prostej, mało skomplikowanej formalnie, ale o niesamowicie wielkim ładunku emocji. Cholernie ciężko jest pisać o samej muzyce, ciężko jest zachować recenzencki spokój i opisać album „na zimno”. Przeważają emocje. Posthumous Silence utkany jest z „samych emocji”. Zaproponowana przez muzyków zespołu forma muzyczna to tylko explicite uczuć.
Samobójcy wzbudzają w nas niechęć, nie litość. Nie rozumiemy przesłanek ich desperackich kroków. Nie próbujemy zrozumieć i słuchać, odkodować znaków, które nam „przed tym aktem” przekazują. Poklepujemy ich wówczas po plecach i rzucamy wyświechtane: weź się w garść. Kiedy następnego dnia budzimy się jest już za późno. O tym też jest ten album: to nasze stracone złudzenia i nieudane próby poznania drugiego człowieka. A przecież tak bardzo chcielibyśmy cofnąć czas, ułożyć zdarzenia raz jeszcze – podobnie jak bohater „Efektu Motyla”. Ale jest już za późno. Telefon ze szpitala. Flatline. Identyfikacja zwłok. Zabranie osobistych rzeczy denata. Pogrzeb i stypa. W sercu pozostaje nam żal i pośmiertna cisza.
Po wysłuchaniu Posthumous Silence nagromadzone we mnie emocje puściły. Katharsis?
Nie wiem. Album roku 2006? Najbardziej smutna muzyczna produkcja 2006? Z pewnością.


 

Wszelkie zdarzenia i osoby opisane w tej recenzji są zainspirowane życiem autorki recenzji.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Koński Łeb - Barnard 33 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.