O amerykańskiej formacji Black Stone Cherry pisałem w naszym recenzyjnym dziale już trzykrotnie. Warto zatem przyjrzeć się bliżej ich najnowszemu, siódmemu już albumowi, który światło dzienne ujrzał pod koniec października. Tym bardziej, że pochodzący z Edmonton w Kentucky kwartet pokazuje na nim, że jest w bardzo dobrej formie.
Choć The Human Condition został ukończony przed wybuchem światowej pandemii Covid-19, tak naprawdę w idealny sposób dotyka trudnych czasów, w których przyszło nam żyć. Perkusista John Fred Young tak odniósł się w jednej z wypowiedzi do przekazu płyty: „Każda piosenka na tym albumie opowiada historię doświadczeń, przez które wszyscy przechodzimy: naszego szczęścia, naszych zmagań i tego, jak musimy się przystosować”. Wiele mówi już pierwszy wers śpiewany przez Chrisa Robertsona w otwierającym album Ringin 'In My Head: „Ludzie, ludzie, proszę o uwagę, muszę wam opowiedzieć o nowej chorobie”. A później jeszcze słyszymy wymowne wyznanie: „Jestem w więzieniu na mojej własnej ziemi… nie mogę pozwolić, aby te czasy nas rozerwały”. Żeby była jasność, to nie album o pandemii, a raczej poruszająca podróż przez wszystkie ludzkie emocje. Przykładem niech będzie Push Down & Turn odnoszący się do zmagań Robertsona z maniakalną depresją i silnym lękiem.
A jak jest z muzyką? Przede wszystkim to pierwszy album, na którym artyści zdecydowali się nie nagrywać swoich utworów na żywo, skrupulatnie rejestrując poszczególne ścieżki. I to słychać, soczystość i potęga brzmienia robią wrażenie. Generalnie znajdziemy tu trzynaście zwięzłych, niedługich (3-4 minutowych) numerów wpisanych w trzy kwadranse muzyki. Prochu nie odkrywają, bowiem usłyszymy tu wszystko to, z czego do tej pory byli znani. Jest zatem miejsce dla korzennego rocka z amerykańskiego południa, czerpiącego z lat 70-tych, nie brakuje soczystych hard rockowych riffów, zgrabnych gitarowych solówek, blues rockowego klimatu i jakże charakterystycznej dla nich przebojowości. Praktycznie każdy z utworów ma nośny refren (Ringin’In My Head, Again, When Angels Learn To Fly, In Love With The Pain, If My Heart Had Wings). Chwilami wręcz można odnieść wrażenie, że na tym albumie są mniej southern rockowi a bardziej... przyjaźni radiu.
Warto zwrócić uwagę na cover Electric Light Orchestra Don't Bring Me Down, z jednej strony w harmoniach wokalnych utrzymujący lekkość oryginału, z drugiej jednak mający ten południowoamerykański ciężar. Cóż, Amerykanie z pewnością po raz kolejny nie zawiedli swoich fanów. Ależ bym ich zobaczył w tym materiale na żywo. Do tej pory z tęsknotą wspominam ich pierwszy i jedyny koncert na polskiej ziemi z 2018 roku. Może po tej męczącej już pandemii do nas wrócą. Pożyjemy, zobaczymy.