Wielkich wypisów na temat najnowszego dzieła Black Stone Cherry nie będzie, bo rzecz jest dosyć oczywista. Trzeci album kapeli z Kentucky, Between The Devil & The Deep Blue Sea, trafia między oczy, choć pewnie chciałoby się napisać bardziej dosadnie, mimo że wcale nie przynosi jakichkolwiek stylistycznych zmian w stosunku do wydanego trzy lata temu krążka, Folklore & Superstition. W dalszym ciągu panowie są wręcz przeszywająco amerykańscy a w ich dźwiękach sporo jest blues rocka, southern rocka, post grunge’u czy klasycznego hard rocka, zaś na ich poczynania łaskawym okiem mogliby zerknąć miłośnicy Lynyrd Skynyrd, The Allman Brothers Band czy The Black Crowes.
Co zatem tak naprawdę powinno skłonić fana mocnych dźwięków do sięgnięcia po nowe wydawnictwo Amerykanów? Odpowiedź jest prosta: absolutny dar do pisania niedługich i kapitalnych, mocnych jak cholera i przede wszystkim nośnych numerów. Bo kapela Chrisa Robertsona wypuszcza przebojowe ciosy z regularnością równą tej, jaką szczycił się Mike „Bestia” Tyson, w czasach swojej największej chwały. Takie rzeczy jak White Trash Millionaire, Killing Floor, Such A Shame, czy Can't You See nie tylko rażą masywnymi i soczystymi riffami, ale także wbijają w ziemię rewelacyjnymi refrenami. A te uświadczymy jeszcze w lekko balladowych, In My Blood, Won't Let Go i Stay. Żeby nie było, iż kwartet jest do bólu monotematyczny, dodam że we wstępie do Killing Floor mamy trochę orientalnych dźwięków a w kończącym album All I'm Dreamin' nieco country. Dla przeciwwagi Change chwilami zahacza o progresywny metal. Jednorodności materiału sprzyja, przeżarty amerykańskim południem, głos wspomnianego już Robertsona.
Najfajniejsze w muzyce Black Stone Cherry jest jednak to, że nadaje się ona i do przykurzonego autka pędzącego bezdrożami Arizony, i do dusznego klubiszcza przesiąkniętego zapachem piwa i nikotyny, a nawet, a może i przede wszystkim (!!), na stadionowe, wielotysięczne spędy. Dodatkowo całość, zarejestrowana w Los Angeles przez producenta Howarda Bensona (Motorhead, Creed, Papa Roach), brzmi soczyście i ma prawdziwy wykop. Warto sięgnąć po specjalną wersję pomieszczoną w digipacku. Trzy dodatkowe numery - Staring At The Mirror, Fade Away i Die For You – nie odstają od reszty.