Jedenasty album Gazpacho przenosi po raz kolejny słuchacza w specyficzny i wyjątkowy świat progresywnych brzmień już od 17 lat konsekwentnie rozwijanych i pielęgnowanych przez tę norweską formację. Czy to oznacza, że panowie nagrali przewidywalną płytę? W pewnym sensie tak, z drugiej jednak strony tradycyjnie zaoferowali dzieło przemyślane, niebanalne, płytę, obok której trudno przejść obojętnie.
Jak zwykle artyści ogromną rolę przywiązują tu do warstwy lirycznej, która wpisuje się gdzieś tam na swój sposób we wcześniejsze dzieła grupy takie jak Missa Atropos, Demon, Molok, czy Soyuz. Po raz kolejny zespół dotyka niełatwych dylematów filozoficznych pytając kim tak naprawdę jesteśmy (tytułowy Fireworker jest wewnętrznym bytem kierującym naszym życiem).
Tłem dla tych niełatwych i czasami zawiłych rozważań autorstwa Jana Henrika Ohme i Thomasa Andersona jest adekwatna do nich muzyka. Całość inauguruje trwający prawie dwadzieścia minut Space Cowboy. Rozpoczęty wokalną partią Ohme, odgłosem kapiącej wody i dźwiękami pianina jest niemalże progresywną suitą, w której subtelność i muzyczna delikatność co rusz zderzają się z potężnymi, iście symfonicznymi partiami chóralnymi. I ten kontrast jest wszechobecny na tym albumie.
Trzy kolejne kompozycje są już zdecydowanie bardziej zwięzłe, co nie oznacza, że niewiele się w nich dzieje. Hourglass, już bardziej jednorodny i przynosi krótką, aczkolwiek przecudnej urody solową partię skrzypiec Mikaela Krømera. Następny, tytułowy Fireworker, został wykorzystany do promocji albumu (oprócz wyciętego ze Space Cowboy fragmentu Clockwork). Zupełnie nieprzypadkowo, bowiem to najbardziej żywy tu utwór, skoczny, lekko folkowy. Ponownie na pierwszy plan wysuwa się Krømer, tym razem grający na mandolinie, której dźwięki wraz z bębnami rozpoczynają utwór, w którym usłyszymy jeszcze intrygujące smyczkowe aranżacje i potężną, majestatycznie brzmiącą gitarę. Antique, w którym mamy między innymi przetworzoną perkusję, ponownie wycisza atmosferę. Wraz z ostatnim Sapien wracamy do długiej, rozbudowanej, trwającej kwadrans formy, już nie tak jednak różnorodnej jak Space Cowboy. W jej środku wybrzmiewa piękna partia klawiszowych teł, które przypominają, że kiedyś w grupie szukano podobieństw do bardziej współczesnego oblicza Marillionu. Cóż, ten fragment istotnie mógłby znaleźć się na którejś z płyt Brytyjczyków.
Nie jest to naturalnie łatwa i szybko przyswajalna płyta. Warto jednak poświęcić jej trochę czasu, może założyć słuchawki, zamknąć oczy, odciąć się od otaczającej codzienności. Wtedy z pewnością odda wszystkie swoje walory.