Wyjątkowo długą przerwę zrobili sobie panowie z RPWL i pięć długich lat kazali czekać swoim fanom na płytę z zupełnie nowym materiałem. Na szczęście oczekiwanie się opłaciło, bowiem Niemcom wyszedł naprawdę świetny album. To tradycyjnie już – jak to u nich – rzecz przemyślana. Zarówno pod względem lirycznym jak i muzycznym tworząca pewien koncept. Nie jest to może koncept w formule poprzednich płyt (Wanted, Beyond Man In Time) z jedną opowieścią, jednak utwory mają wspólny mianownik – science fiction – który łączy siedem historii zapisanych na wydawnictwie o jakże wymownym tytule Tales From Outer Space. Artyści obudowali to dodatkowo spójną i wymowną grafiką, czy promocyjnym materiałem wideo do otwierającego album utworu A New World z historią o lądowaniu obcych na Ziemi. Ci poznają zło współczesnego świata i… opuszczają ją. Nie jest zatem wcale tak sielsko, bo z tekstów płynie mało optymistyczny przekaz o kondycji współczesnej cywilizacji. Zresztą wystarczy zerknąć na jakże wymowny tytuł drugiego w zestawie Welcome To The Freak Show, albo posłuchać pogodnego w muzycznym wyrazie What I Really Need, dotykającego jednak naszego konsumpcyjnego stylu życia. Sporo tu jednym słowem społecznej krytyki, podanej jednak z pewnym dystansem i – jak wskazuje okładka – w nieco komiksowym entourage ‘u.
Pod względem muzycznym to pięćdziesiąt minut i siedem kompozycji czerpiących praktycznie z całego dotychczasowego dorobku grupy. Chwilami nawet bardzo słyszalny jest powrót do debiutu, God Has Failed. Jednym słowem jest mocno Floydowo, ale to akurat nie powinno u nich dziwić. Pisząc tę uwagę mam na myśli przede wszystkim fakt, iż udało się tu kwartetowi stworzyć kilka po prostu pięknych piosenek. Z ładnymi melodycznymi tematami, fajnym klimatem i nastrojem, świetnie zresztą podkreślanym wokalnie przez Yogiego Langa. Jego partie są wyjątkowo ciepłe, łagodne, wręcz aksamitne i dodają poszczególnym utworom swoistej szlachetności. Kończąc Floydowski wątek trudno nie wspomnieć o Not Our Place To Be, w którym na basie zagrał sam Guy Pratt związany z Pink Floyd, Davidem Gilmourem, ale też wspierający już Yogiego Langa na jego solowym albumie No Decoder. To naturalnie utwór w stylu Brytyjczyków, ale jak na RPWL dość zaskakujący, jakby nerwowy, napędzany quasi-smyczkową figurą, do tego w drugiej części zyskujący przez moment orientalnego wyrazu.
Not Our Place To Be oraz wspomniany już wcześniej Welcome To The Freak Show to jednak - jak dla mnie - ciut słabsze ogniwa płyty. Pozostałe kompozycje są już prawdziwymi perełkami. Rozbudowane do 9 – 10 minut A New World, Light Of The World i Give Birth To The Sun zachwycają interesującym wykorzystaniem elektroniki (słychać, że panowie troszkę nad tym eksperymentowali), przestrzenią oraz wyjątkowo udanymi, zapadającymi w pamięć, solowymi partiami gitary Kalle Wallnera. Z drugiej strony taki A New World lśni bardzo zgrabnym gitarowym riffem. Dwie krótsze formy to „przebojowy” What I Really Need, nawiązujący w swojej lekkości do Roses, czy Unchain The Earth, oraz przeurocza i nostalgiczna ballada Far Away From Home kończąca płytę i tym samym będąca czymś podobnym do The Noon zamykającego ich Beyond Man And Time z 2012 roku.
Cóż, piękny to album i z dużą przyjemnością posłuchałbym go na koncercie. Liczę, że podczas zbliżającej się wizyty Niemców w Polsce wybrzmi z tego krążka sporo kompozycji. Bo na to zasługują.