Z reguły projektów muzycznych trafia rokrocznie do sprzedaży tyle, ilu jest słuchaczy. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie, śledząc wieści muzyczne z kraju i ze świata. Godnych uwagi i polecenia jest de facto niewiele. Trzeci krążek nowojorskiego przedsięwzięcia muzycznego o nazwie Yagull pt. Yuna stanowi odstępstwo od tej reguły.
Yagull tworzą obecnie gitarzysta-założyciel Sasha Markovic i pianistka Kana Kamitsubu. Raymond Benson, autor powieści o Jamesie Bondzie oraz zamieszczonej we wkładce płyty noty wydawniczej, zapewnia, że Yuna, której sesja nagraniowa trwała dwa lata, jest zbiorem rozmaitych historii, często pogmatwanych i intymnych, jak na przykład tej o dwukrotnym poronieniu Kany i towarzyszących mu bolesnym przeżyciom. Te oddaje choćby ballada liryczna Muse. Notabene wszystkie dziesięć kompozycji Yagulla, łącznie z zamykającą płytę repryzą Searching for the Moon, jest zbiorem liryków, pieśni bez słów, wonnym dymem bez ognia. I choć mówi się, że nie ma dymu bez ognia, to Yuna gorzeje tylko jeden raz podczas zapiekłych arpeggiów w eksplozywnym 101. Z kolei zabawę na 102 mamy odtwarzając pogodne Sabbath Bloody Sabbath z repertuaru… Black Sabbath, który już wcześniej znalazł się na debiucie nowojorskiego duetu Films. Słuchając tego melodyjnego, choć okrojonego instrumentalnie nagrania pionierów heavy metalu ma się nieodparte wrażenie, że Osbourne, Iommi, Butler i Ward posiadali niebywały talent do pisania chwytliwych piosenek.
Melodyjności nie można odmówić ani jednej kompozycji z Yuny. Znakomita ich większość brzmi popowo ze śladową domieszką jazzu, której w nagraniach jest w istocie tyle, co w herbacie diabetyka cukru. Dawn i Yuna mogłyby bez trudu odnaleźć się w opowieści muzycznej Camela o Śnieżnej gęsi, Mori (Forest Song) paść łupem Clannad i zasilić legendarny album o Robin Hoodzie, a Riverwas za sprawą licznych, rytmicznych ostinat odtworzyć głośny szmer górskiej rzeki, nad którą spędziliśmy niejeden urlop. Ostatnia na płycie Kiri została opatrzona odgłosami burzy, sprawia jednak wrażenie ogólnego rozprzężenia, jakie zwykle przychodzi po nawałnicy. Być może jest też nadzieją dla Kany i Sashy na nowe rozdanie kart przez los, co sugerowałoby zastosowanie przez nich repryzy jako elementu cykliczności.
Yuna odkrywa bez słów najbardziej bolesne tajemnice alkowy, o których jedynie artyści potrafią otwarcie i szczerze mówić za pomocą nut. Słuchana w dworcowej poczekalni, uczy cierpliwości do komunikatów płynących z megafonu, w domowych pieleszach – nadaje gapieniu się w sufit głębszego sensu.