Środek tropikalnej dżungli. Nieznośna wilgoć i upał dają się we znaki tym, którzy odważyli się przekroczyć bramy ziemskiego raju, gdzie krzyk egzotycznego ptactwa niesie się na dziesiątki mil w głąb nieprzeniknionej puszczy, a głos ludzki zamiera bez echa. Straszne rzeczy spotykają nieostrożnych owładniętych obsesyjną chęcią podbicia tych dzikich przestrzeni porośniętych gęstymi lasami poprzecinanymi tu i ówdzie szerokimi korytami zdradzieckich rzek i naznaczonymi groźnymi kolumnami wypiętrzonych skał. Wzgórza wystawione za dnia na działanie śmiertelnych promieni umierającego słońca skryły się teraz pod grubym całunem porannej mgły. Przy majestatycznych chóralnych brzmieniach melotronu kroczymy w dół stromego górskiego zbocza wdychając opary wilgotnego powietrza i ocierając krople potu z czoła zmęczoną dłonią. Ostre dźwięki jak zatrute strzały indiańskich wojowników przeszywają bez trudu ciężkie tropikalne powietrze trafiając prosto w serce...
Tak właśnie zaczyna się płyta Aguirre, dumnie i pięknie, a zarazem tajemniczo i groźnie. Pierwsze dźwięki melotronowego chorału zalewają słuchacza eterycznym brzmieniem przez najbliższe siedem minut ciągle zmieniając natężenie polifonicznych barw i odcieni. Ten długi oniryczny wstęp kończą dźwięki indiańskiej fletni jakby wyrwane prosto z serca dzikiej, peruwiańskiej puszczy. Otwierające płytę elektroniczne chóry powracają w drugiej części utworu "Aguirre II" stanowiąc doskonałą puentę dla akustycznych poczynań Daniela Fichelschera, które to właśnie zajmują najwięcej miejsca na albumie Aguirre, co, po tak mocno przesyconym elektroniką wstępie, może nieco irytować. Na szczęście Daniel Fichelscher nie jest pierwszym lepszym grajkiem zdjętym za zakłócanie spokoju ze stanowiska nadwornego muzyka w przejściu podziemnym dworca kolejowego. Jego gra na gitarze wskazuje jednoznacznie, iż mamy do czynienia z artystą o nieprzeciętnej inteligencji muzycznej, który wie co, kiedy i jak zagrać, by się podobało. Bezpośrednie obcowanie z owocami bogatej wyobraźni muzycznego fenomena, jakim bez wątpienia jest ex-gitarzysta Amon Duul II, daje niesamowitą satysfakcję i budzi ogromny szacunek i podziw dla jego niezwykłych umiejętności. Najlepszym tego przykładem jest epizodyczny fragment trzyczęściowej kompozycji o imponująco długim tytule "Vergegenwaertitung", który wyraźnie nawiązuje do bawarskich korzeni zespołu, dzięki czemu muzyka Popol Vuh nabiera pewnego autentyzmu etnicznego, przyprawionego odrobiną rzewnej melancholii rodem z wysp brytyjskich.
Daniel Fichelscher mocno akcentuje swoją obecność również w trzech innych nagraniach na płycie tj. "Morgengruss II", "Agnus Dei" i wspomnianym już "Aguirre II", z których wyróżnia się to pierwsze, opatrzone nazwiskiem muzyka. Sam początek bardzo subtelny i zwiewny oparty na pojedynczych dźwiękach gitary akustycznej coś na wzór "Take A Pebble" EL&P. Jednak po chwili pojedyncze dźwięki zmieniają się w bardziej złożone frazy, z których wyłania się typowa dla Popol Vuh melodia, wzmocniona dodatkowo intrygującym zawodzeniem gitary elektrycznej. "Agnus Dei", z kolei, to najłagodniejsza kompozycja w całym tym nieco dziwnym i gatunkowo bardzo zróżnicowanym zestawieniu. Partie oboju i fletu stanowią łagodne preludium do gitarowych improwizacji, które mogłyby trwać bez końca, ukazując olbrzymi potencjał twórczy ówczesnego składu Popol Vuh.
Jednym z elementów tej imponującej siły jest niezwykły śpiew Djong Yun, która pozostawiła po sobie na tej płycie kilka w pośpiechu zaśpiewanych gam. Fragment śpiewany przez Djong Yun na Aguirre nieodparcie przywodzi na myśl to, co kilka lat później mogliśmy usłyszeć na płytach irlandzkiej grupy Clannad, czarujące oniryczne wokalizy pod miękkim akustycznym brzmieniem gitar. Na tym jednym miłym akcencie niestety kończy się udział Djong Yun w projekcie Aguirre. Ponadto, Aguirre robi wrażenie nierównej płyty kompilacyjnej, zlepionej z luźnych nie do końca pasujących do siebie kawałków. Tę niezwykłą rozbieżność form muzycznych, od elektronicznych pasaży dźwiękowych poprzez klasyczne dialogi gitar aż do pseudo szopenowskich nokturnów fortepianowych, potęguje tylko wrażenie braku spójności tego wydawnictwa *.
Jednakże, Aguirre to przede wszystkim muzyka filmowa (patrz: "Aguirre, der Zorn Gottes" – Werner Herzog) bardzo nastrojowa i adekwatna do tego co można zobaczyć na ekranie. Choć tak naprawdę, obrazowi towarzyszy właściwie tylko jedna kompozycja, która otwiera ścieżkę dźwiękową Aguirre. I zaledwie jeden raz można usłyszeć ciche szemranie Fichelschera na gitarze akustycznej w momencie, gdy naszym oczom ukazuje się ujęcie niespokojnej rzeki. Na największe wyróżnienie zasługuje zamieszczenie na płycie melodii zagranej na fletni indiańskiej, o której już na wstępie wspominałem, a która jest wszechobecna na filmie, a zwłaszcza podczas dokładnego, trwającego całe minuty, kadrowania postaci srogiego konkwistadora hiszpańskiego, Lope de Aguirre. W tej roli wystąpił niezastąpiony Klaus Kinski - najbardziej szalona postać niemieckiego kina.
Podsumowując, Aguirre słuchana bez obrazu może rozczarować tych, którzy nie znają dobrze muzyki zespołu Popol Vuh, a zachwycić jedynie największych zwolenników Floriana Fricke i jego zróżnicowanej pod względem formalnym twórczości. Nie należy się jednak bać ewentualnego zawodu, który może nas spotkać w zetknięciu się z tą muzyką, gdyż w ten sposób odmawiamy sobie przyjemności poznania czegoś, co - jak filmowe Eldorado - kusi swym niepowtarzalnym bogactwem, a jedyną przeszkodą w osiągnięciu celu może okazać się zbyt wysoka cena produktu. Nie lękajmy się więc tak błahych przeszkód jak bezwzględne prawa rynku, które, w porównaniu z piętrzącymi się trudnościami przed grupą chciwych Hiszpan w poszukiwaniu mitycznego złota, są niczym szczególnie przejmującym, co najmniej jak gumowe groty indiańskich strzał wypuszczonych przez bawiące się na podwórku dzieci. Nie mogą poważnie zranić a jedynie wyprowadzić na chwilę z równowagi na co najlepszym środkiem uspokajającym niech będzie cała seria dźwięków z opisywanej tu płyty Popol Vuh Aguirre.
*) Dodatkowo ścieżka dźwiękowa Aguirre posiada rozbitą na trzy części kompozycję "Spirit Of Peace". Są to proste fortepianowe plamy dźwięku mające cechy tzw. musique d'ameublement Erica Satie.